…na obrzeżach, której można było obserwować liczne kraby – błyskawicznie uciekające na mój widok. Ale zdjęcie udało się zrobić:-)
Po południu wróciłem do Fort-de-France, gdzie przed powrotem na statek obszedłem jeszcze stare miasto. Oprócz biblioteki Schoelchera, o której pisałem przy okazji pierwszej wizyty na Martynice, którą nadal uważam za najładniejszy i najbardziej niepospolity budynek, jaki widziałem na Martynice, na uwagę zwraca katedra:
…muzeum Martyniki oraz budynek tutejszej poczty:
…a także pobliskie uliczki:
Obok biblioteki Schoelchera można z kolei zobaczyć budynek miejscowej prefektury, którego najstarsza część pochodzi jeszcze z czasów kolonialnych:
Nie sposób nie zauważyć również pomnika pozbawionego głowy, który jak się okazało miał upamiętnić Józefinę – żonę cesarza Napoleona Bonaparte:
Z cesarzową wiąże się ciekawa historia. Pochodziła ona właśnie z Martyniki i gdy Napoleon zniósł niewolnictwo, skutkiem czego było podupadanie licznych biznesów w dawnych koloniach (w tym należących do rodziny Józefiny), ta przekonała męża, aby na tym obszarze zawiesił obowiązywanie dekretu czyli de facto przywrócił niewolnictwo. Miejscowa ludność za ten "dar" podziękowała cesarzowej pozbawiając jej pomnik głowy – i w takiej postaci przetrwał on do dziś.
Jeszcze jeden rzut oka na panoramę Fort-de-France i powoli trzeba było myśleć o pakowaniu – następnego dnia czekał mnie koniec wycieczki i powrót do domu.
A tymczasem na statku trwał alarm szalupowy dla nowych pasażerów, którzy rozpoczynali swój rejs tego dnia - właśnie na Martynice. Nie musząc w nim uczestniczyć miałem okazję zobaczyć jak w różnych miejscach statku wyglądają analogiczne ćwiczenia załogi, np. barmanów i kelnerów:
I w ten sposób moja wizyta na Martynice dobiegła końca. Pewnie (pytanie kiedy) zawitam tu jeszcze. Wtedy na pewno zapuszczę się trochę dalej, aby poznać również inne niż okolice Fort-de-France atrakcje tej tropikalnej wyspy.
C.D.N.W końcu po raz trzeci – i tym razem ostatni (przynajmniej w ramach tego rejsu) powitałem Gwadelupę i Pointe-a-Pitre:
Tutaj rejs kończył się dla naprawdę sporej części pasażerów, co było widać już poprzedniego dnia późnym wieczorem, kiedy na korytarzu zaczęły się pojawiać walizki wystawiane przez pasażerów:
Walizki były odbierane spod kabin przez pracowników statku i dostarczane do terminala portowego, skąd można je było zabrać już po zejściu ze statku.
Ostatni dzień minął bardzo spokojnie, leniwie i o dziwo – bez deszczu. Rano w drzwiach do kabiny zastałem rachunek zawierający podsumowanie wszystkich moich statkowych wydatków. A wczesnym popołudniem pożegnałem się ze statkową ekipą i sprawnie przemieściłem się na lotnisko autobusem Karulisa. Niestety samolot miałem dopiero po 21 i ponad 6 godzin przyszło mi spędzić na lotnisku, którego terminal (obiektywnie całkiem spory) jak się okazało, jest raczej niewystarczający do obsługi ilości pasażerów, jaka wylatuje z Gwadelupy w środku sezonu. W przeciągu kilku godzin odprawianych było kilka samolotów do Europy, w związku z tym w terminalu były tłumy. Na dodatek, po odstaniu godziny w kolejce do nadania bagażu, dowiedziałem się, że akurat odprawiany jest inny lot Air France (choć z ekranów informacyjnych wcale to nie wynikało), i gdy wreszcie obsługującą stanowisko agentkę udało się uprosić, abym mógł nadać bagaż – ta stwierdziła, że mam zbyt ciężką walizkę i albo muszę zapłacić za 3 kg nadbagażu albo coś z niej wyjąć. Bananowe (i nie tylko) ketchupy, lokalne sosy, konfitury, rumy i jakieś inne drobne zakupy niestety zrobiły swoje. Jakiekolwiek negocjacje praktycznie nie wchodziły w grę – skończyło się na wyjęciu kilku najcięższych rzeczy i moja walizka zniknęła na taśmie w czeluściach terminala.
Po tym wszystkim trzeba było jeszcze odstać (w sumie kolejną godzinę) w następnej kolejce do kontroli dokumentów oraz bezpieczeństwa i można było wejść do nieprawdopodobnie zatłoczonej strefy odlotowej terminala. Na moje szczęście, jeden z kilku saloników biznesowych akceptował kartę PP, dzięki której mogłem pozostałe do wylotu ok. 4 godziny spędzić w ciszy i spokoju. Co ciekawe w ofercie saloniku było zastrzeżone, że karta PP jest akceptowana wyłącznie w przypadku lotów międzynarodowych a lot z Gwadelupy do Paryża ma status lotu krajowego, ale na szczęście pracownica obsługująca salonik nie była zbyt drobiazgowa:-)
Wejście do samolotu do Paryża przebiegła tym razem tak sprawnie jak tylko sobie to można wyobrazić – punktualnie, w ustalonym porządku i bez zamieszania:
Sam lot pomimo, że samolot był zapełniony praktycznie w 100% również przebiegł bez szczególnych atrakcji i po 8-u godzinach wylądowałem na lotnisku Orly, mierząc się po raz pierwszy z zupełnie inną pogodą niż ta, do której przywykłem przez ponad 2 tygodnie. Ostatni rzut oka na naszą maszynę:
…i pomaszerowałem po bagaże a potem do autobusu na lotnisko de Gaulle'a, skąd odlatywał mój lot do Warszawy. Bilet transferowy na autobus dostałem jeszcze podczas odprawy na Gwadelupie.
Tak na marginesie, nie wiem czy w liniach Air France jest to standardem, ale z karty pokładowej dowiedziałem się, że linia zmieniła mi lot z Paryża do Warszawy wcześniej mnie o tym nie informując w żadnej formie. Okazało się, że lecę ok. 2,5 godziny wcześniej niż było to pierwotnie zaplanowane. Akurat była sobota i przejazd z lotniska Orly na CDG był sprawny i bezproblemowy ale w przypadku jakichkolwiek korków/kolejek przy odbiorze/nadaniu bagażu byłoby to dosłownie "na styk". Wydaje mi się, że w dobrym tonie byłoby jednak poinformowanie o takiej zmianie z jakimś uprzedzeniem – no ale jak widać Air France uznało, że nie ma takiej potrzeby…
Zresztą po dotarciu na lotnisko docelowe w Paryżu czekała mnie jeszcze jedna (na szczęście ostatnia) atrakcja. Musiałem nadać ponownie bagaż a na lotnisku CDG odbywa się to przy automatycznych stanowiskach bez obsługi agenta…tymczasem po położeniu mojej walizki na taśmie okazało się, że jest ona zdaniem maszyny nadal za ciężka (tym razem o 1kg). Niestety z maszyną nie bardzo było jak dyskutować, uśmiechy i puszczanie oczka też nie działają – w związku z czym znowu musiałem coś z niej wyjąć i gdy waga spadła do 23,1 kg moja walizka została przez maszynę zaakceptowana:-)
W ten sposób około 2 godziny później dotarłem do Warszawy czyli miejsca, w którym rozpoczęła się niniejsza relacja a po kilku kolejnych godzinach dotarłem na swoje śmieci.
Wszystkim śledzącym tę relację, którzy dotarli do tego miejsca dziękuję za świętą cierpliwość – teraz widzę, że w niektórych postach mogłem bez szkody dla treści być mniej wylewny:-) Jeśli macie jakieś pytania – zarówno co odwiedzonych miejsc jak również podróży na/z Gwadelupy czy życia na statku piszcie śmiało.
Z mojego punktu widzenia był to bardzo udany rejs – i szczerze mówiąc nawet deszczowa pogoda, z którą przyszło mi się mierzyć w niektórych miejscach jakoś szczególnie nie pomniejsza tej oceny. Będę przynajmniej pamiętał, że tzw. "pora sucha" wcale nie musi być sucha:-) Wyspy, które mieliśmy na trasie były tak interesujące i różnorodne, że moim zdaniem praktycznie na każdej z nich, każdy znalazłby coś dla siebie. To co ja wybrałem i opisałem w tej relacji to tylko niewielka część z olbrzymiego repertuaru, który można tam zobaczyć. W każdym razie była to jedna z najbardziej interesujących tras, jakie miałem okazję zaliczyć podróżując statkiem wycieczkowym i z dużym prawdopodobieństwem za rok ponownie będę chciał się tam wybrać – nawet jeśli w jakiejś części trasa powieli się z wyspami, na których byłem teraz.
A na regał trafił kolejny model statku, który dostałem na pamiątkę:
Jeszcze raz wszystkich pozdrawiam i do następnego razu:-)
KONIECJasne:-)
Za rejs zapłaciłem ok. 875 EUR. Do ceny tej trzeba doliczyć obowiązkowe napiwki (10 EUR/dzień czyli 140 EUR za cały rejs). Przelot w obie strony z Warszawy do Pointe-a-Pitre liniami Air France kosztował ok. 2300 zł. Za dwa noclegi na Gwadelupie zapłaciłem 118 EUR. Wycieczki ze statku kosztowały mnie 95 EUR (St.Lucia) oraz 46 EUR (Bonaire). Do tego dochodzą wydatki na napoje w restauracjach i barach na statku (nie są ujęte w cenie) Od Costy dostałem OBC do wykorzystania w kwocie 275 EUR - czyli o tyle został pomniejszony mój rachunek za wydatki na statku na koniec rejsu.
plus wszystkie wydatki na wyspach (transport lokalny, bilety do jaskiń, ogrodu botanicznego na Martynice, farmy motyli na Arubie itd.) - poszczególne kwoty starałem się podawać na bieżąco przy relacjonowaniu poszczególnych miejsc.No dokładnie ta sama trasa, chyba nawet godziny postojów w portach się zgadzają:-) Na początku kwietnia Costa Magica ma z kolei zaplanowany rejs transatlantycki i wraca do Włoch a pod koniec kwietnia płynie na Bałtyk, gdzie przez kilka miesięcy będzie pływała na tygodniowych rejsach ze Sztokholmu."Panów" proponuję sobie darować:-)
Obiekt w booking.com nazywa się "Homestay Nelly". Jest to mieszkanie, którego właścicielka wynajmuje pokoje (dwa) turystom. W czasie mojego pobytu właścicielka "wpadała" do mieszkania w ciągu dnia. Jak dla mnie (biorąc pod uwagę, że tylko tam nocowałem, oba dni w całości praktycznie spędziłem "w terenie") pokój był ok, łazience mówiąc uczciwie przydałby się jakiś remont. Na największy plus lokalizacja obok portu, duży taras i niezwykle pomocna właścicielka, która sprawnie wdrożyła mnie w gwadelupskie klimaty i pomogła w ogarnięciu się gdzie jak dostać. Na minus przede wszystkim łazienka. Cena w porównaniu do innych obiektów w tym czasie w Pointe-a-Pitre na airbnb i booking.com była konkurencyjna.
Życzę udanego rejsu:-) Gdybyś miała pytania, pisz śmiało.Trzymam zatem kciuki:-)
Akurat w tej relacji nie ma nic o St. Maarten, La Romanie ani Catalinie - ale informacje o nich znajdziecie w mojej innej relacji z transatlantyku z Savony do Gwadelupy w listopadzie 2018. Z kolei informacje o Costa Favolosa znajdziecie w relacji po fiordach norweskich. W razie czego pytajcie
:-)
:-) Co do kabiny to zwykła kabina wewnętrzna - najmniejsza z dostępnych na statku
:-) Tylko wstawka typu owoce czy szampan są niestandardowe - dostaję je za status.
Cieszę się, że jest kolejna relacja
:) Bardzo lubię Twój styl pisania: uporządkowany, konkretny, z dużą ilością informacji, ale jednocześnie nie przytłaczający. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
Rewelacja ten spacer w powietrzu.Pytanko, tak chodzisz po tych lasach, upaprany w błocie... nie ma tam jakiś węży lub innych zwierzątek, które mogą ci zrobić krzywdę ?
;)
Węży ani innych groźnych gadów na Gwadelupie ani Martynice nie ma. Przynajmniej teoretycznie. Również teoretycznie podobno można tam spotkać ptasznika (pająka) ale rzadko się to zdarza. Trzeba uważać jedynie na jakieś parzące żabki (wystarczy ich nie dotykać)
:-)Z tego co pamiętam to najgorzej jest na St.Lucii, gdzie kolonizatorzy nazwozili różnych zwierzaków obcych dla tego ekosystemu i ze skutkami mieszkańcy walczą tam do dzisiaj. Mają tam np. boa dusiciela i kilka jadowitych węży wiec w lesie trzeba uważać-chociaż z tego co mówiła przewodniczka boa nie zaczepiany nie zaatakuje człowieka. Nie widziałem ani jednego ani tym bardziej nie sprawdzałem:-)
Hej,Świetne relacje ( szczególnie ta z Włoch do Dubaju)!My startujemy 12 marca'18 z La Romana ( Costa Pacifica - 7 dni w tym Gwadelupa i Martynika)1. Jak wygląda kwestia wchodzenia /wychodzeni z statku, czy można np. poimprezować w La Romana i wrócić o 3 nad ranem na statek czy może są jakieś nie przekraczalne godziny powrotu? 2. Słyszałem że alkoholu nie można wnosić ( ew. trzeba oddać w depozyt), ale czy można wnosić napoje np. coca-cola, woda mineralna, albo jakieś lokalne napoje z np.kokosa czy też nie można?
Zobaczyć na drugim końcu świata słowo "bushalte" - dla mnie jako niderlandysty bezcenne. Mogę pokazać przy okazji studentom? Jak im mówię, że na wyspach ABC mówią w języku, który studiują, to nie zawsze mi na słowo wierzą
;)
@korad1 - Generalnie zasada jest taka, że na statku musisz być 30 minut przed planowanym wypłynięciem. Wtedy zaczynają zwijać trapy i całą tymczasową "infrastrukturę", którą rozkłada się na nabrzeżu po przybiciu statku (jakieś stoliki, czasami krzesła/fotele, automaty z napojami itp.). Jeśli statek nocuje w porcie to z moich doświadczeń wynika, że zazwyczaj można na statek wchodzić i wychodzić cały czas (również w nocy). Piszę "zazwyczaj" ponieważ z tego co pamiętam to raz podczas pobytu w Hongkongu było zastrzeżenie, że wejść będzie można do 2 w nocy a potem po 6 rano ale wynikało to z ograniczeń portu a nie statu. W związku z tym lepiej zapytać. Z drugiej strony, jak sobie przypomnę port w La Romanie to zdziwiłbym się jakby tam były jakieś ograniczenia (to typowy port turystyczny). Co do wnoszenia napojów na statek to alkohol z reguły jest wyłapywany i zabierany do depozytu (zwracany jest wieczorem ostatniego dnia do kabiny). Aczkolwiek mi na Martynice nie wyłapali rumu - to jednak raczej wyjątek niż reguła. Jeśli chodzi o inne napoje to na statkach Costy teoretycznie nie można ich wnosić a w praktyce nikt z tego nie robi problemu (ale już na NCL jest to bardzo rygorystycznie przestrzegane). Czasami mi się tylko zdarzyło, że sprawdzano czy butelka jest oryginalnie zamknięta - zapewne po to, aby ograniczyć "szmuglowanie" alkoholu pod płaszczykiem coli
:-) A tak w ogóle to Pacifica to bardzo ładny statek:-) @metia - jasne, że możesz:-) podobne oznaczenia przystanków są na Arubie. Na Bonaire nie zwróciłem uwagi (byłem na wycieczce) ale zapewne tak samo - o ile funkcjonuje tam jakaś komunikacja publiczna inna niż autobusy szkolne bo wyspa jest nieduża podobnie jak liczba jej mieszkańców.
Drzewo, o którym pisałeś, to chyba divi divi, popularne na całym ABC, Charakterystyczne dla niego jest dość miękkie drewno - zmiękczają je wytwarzane przez drzewo taniny. Taniny pozyskuje się na eksport jako substancję do garbowania skór. A ponieważ drewno jest miękkie, to całe drzewo bardzo łatwo poddaje się wszelkim wpływom warunków pogodowych, zwłaszcza wiatru. Dlatego divi divi rośnie "na jedną stronę"
:)
No i zagadka rozwiązana:-) Mój dociekliwy kolega rozpoznał w tych muszlach ślimaka o nazwie skrzydelnik wielki. Więcej szczegółów na jego temat jest tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Skrzydelnik_wielkiCo ciekawe, umowy międzynarodowe uznały ten gatunek za zagrożony wyginięciem (co jak widać nie przeszkadza w jego odłowach na Gwadelupie) oraz zabroniły wywozu produktów wytwarzanych z tych zwierząt. Jak rozumiem, zakaz ten obejmuje również muszle - jeśli faktycznie tak jest, to turystów, którzy za kilka euro kupili je od sprzedawcy (i poradzili sobie z fetorem, o którym pisałem wcześniej), może czekać spora niespodzianka jeśli się załapią na jakąś kontrolę celną - o ile nie wyjdzie to już przy standardowym skanowaniu bagażu. Muszla jest na tyle duża, że trudno ją schować lub przeoczyć...
Oj, znam ja tego gościa dobrze... Co by się nie powtarzać, odsyłam tu morskie-pamiatki-co-wolno-przywiezc-do-polski,135,108744?start=20#p901936Jak zwykle w Twoim wypadku, ciekawie zrelacjonowany i najwyraźniej udany rejs, choć większość z tych wysp zasługuje na poświęcenie im zdecydowanie więcej czasu. Na Curacao, Bonaire, czy Tobago spędziliśmy po 2 tygodnie i to były jedne z naszych najlepszych "wczasów". Choć taką Martynikę, Gwadelupę, Grenadę, czy Dominikę potraktowaliśmy trochę po łebkach, pływając między nimi na Chopinie. Jest w tym rejonie taka jedna maleńka Mayreau. Aż się łza w oku kręci na jej - znaczy tej wyspy - wspomnienie.Teraz, gdy USD słabnie, może warto zaplanować wizytę po latach...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
@tropikey - no to widzę, że przygody ze skrzydelnikiem (a raczej jego muszlą) miałeś dość drastyczne.Swoją drogą te muszle cieszyły się sporym powodzeniem wśród turystów. A przecież miejscowi na pewno wiedzą, że ich nie wolno wywozić w świat a mimo to interesu nie zamykają - jak dla mnie to trochę mało uczciwe.Podobnie jest z koralami - na Bonaire jak wysiedliśmy z autobusu przy plaży i zobaczyli koralowe skarby to też większość osób zaczęła sobie wybierać co piękniejsze okazy (a naprawdę były niesamowite) i dopiero przewodnik sprowadził wszystkich na ziemię informując o zakazie i karach. Niektórzy pewnie i tak coś zabrali, a czy mieli jakieś przygody dalej to trudno powiedzieć.Co do czasu na wyspach to oczywiście masz rację ale taka uroda rejsu. Ja sobie wcześniej robię jakieś rozpoznanie co gdzie warto zobaczyć, żeby nie improwizować na miejscu ,ale bardzo często mam problem z wyborem bo chciałoby się znacznie więcej niż czas pozwala. Na przykład na takiej Grenadzie, Gwadelupie czy Martynice mógłbym siedzieć spokojnie po tygodniu a pewnie i dłużej.
Jasne:-)Za rejs zapłaciłem ok. 875 EUR. Do ceny tej trzeba doliczyć obowiązkowe napiwki (10 EUR/dzień czyli 140 EUR za cały rejs).Przelot w obie strony z Warszawy do Pointe-a-Pitre liniami Air France kosztował ok. 2300 zł.Za dwa noclegi na Gwadelupie zapłaciłem 118 EUR.Wycieczki ze statku kosztowały mnie 95 EUR (St.Lucia) oraz 46 EUR (Bonaire).Do tego dochodzą wydatki na napoje w restauracjach i barach na statku (nie są ujęte w cenie, tutaj każdy najlepiej zna swoje potrzeby i możliwości
:-) )Od Costy dostałem OBC do wykorzystania w kwocie 275 EUR - czyli o tyle został pomniejszony mój rachunek za wydatki na statku na koniec rejsu.plus wszystkie wydatki na wyspach (transport lokalny, bilety do jaskiń, ogrodu botanicznego na Martynice, farmy motyli na Arubie itd.) - poszczególne kwoty starałem się podawać na bieżąco przy relacjonowaniu poszczególnych miejsc.
@greg2014 Dzięki za kolejną znakomitą relację! Gdy tylko skończyłem czytać stwierdziłem,że niedopuszczalne jest nie mieć jeszcze zaklepanego żadnego rejsu na ten rok;-) A ponieważ pomysły są, zabieram się szybciej za poszukiwania.A gdyby ktoś po powyższej relacji napalił się na powtórkę z rejsu @greg2014 to proszę:
No dokładnie ta sama trasa, chyba nawet godziny postojów w portach się zgadzają:-)Na początku kwietnia Costa Magica ma z kolei zaplanowany rejs transatlantycki i wraca do Włoch a pod koniec kwietnia płynie na Bałtyk, gdzie przez kilka miesięcy będzie pływała na tygodniowych rejsach ze Sztokholmu.
Witam, Panie Grzegorzu czy mogłabym prosić nazwę tego hoteliku na Gwadelupie który był w okolicy portu ? bedę robiła podobną trasę w tym roku i również potrzebuję noclegu zaraz po przylocie na Gwadelupe
"Panów" proponuję sobie darować:-)Obiekt w booking.com nazywa się "Homestay Nelly". Jest to mieszkanie, którego właścicielka wynajmuje pokoje (dwa) turystom. W czasie mojego pobytu właścicielka "wpadała" do mieszkania w ciągu dnia. Jak dla mnie (biorąc pod uwagę, że tylko tam nocowałem, oba dni w całości praktycznie spędziłem "w terenie") pokój był ok, łazience mówiąc uczciwie przydałby się jakiś remont. Na największy plus lokalizacja obok portu, duży taras i niezwykle pomocna właścicielka, która sprawnie wdrożyła mnie w gwadelupskie klimaty i pomogła w ogarnięciu się gdzie jak dostać. Na minus przede wszystkim łazienka. Cena w porównaniu do innych obiektów w tym czasie w Pointe-a-Pitre na airbnb i booking.com była konkurencyjna. Życzę udanego rejsu:-) Gdybyś miała pytania, pisz śmiało.
Relacja super, zarażeni twoja relacją wczoraj kupiliśmy 7 dniowy rejs na Costa Favolosa star i meta PTP po drodze Day 1 Guadeloupe (Antilles) - 23:00Day 2 ...cruising... - - Day 3 La Romana (Dominican Republic) 08:00 - Day 4 La Romana (Dominican Republic) - 07:00Day 4 Catalina Island (Dominican Republic) 09:00 17:00Day 5 Tortola (British Virgin Islands) 10:00 20:00Day 6 St. Maarten (Antilles) 08:00 17:00Day 7 Martinique (Antilles) 09:00 20:00Day 8 Guadeloupe (Antilles) 08:00 - Start 18 stycznia
:)
Trzymam zatem kciuki:-)Akurat w tej relacji nie ma nic o St. Maarten, La Romanie ani Catalinie - ale informacje o nich znajdziecie w mojej innej relacji z transatlantyku z Savony do Gwadelupy w listopadzie 2018.Z kolei informacje o Costa Favolosa znajdziecie w relacji po fiordach norweskich. W razie czego pytajcie
:-)
…na obrzeżach, której można było obserwować liczne kraby – błyskawicznie uciekające na mój widok. Ale zdjęcie udało się zrobić:-)
Po południu wróciłem do Fort-de-France, gdzie przed powrotem na statek obszedłem jeszcze stare miasto. Oprócz biblioteki Schoelchera, o której pisałem przy okazji pierwszej wizyty na Martynice, którą nadal uważam za najładniejszy i najbardziej niepospolity budynek, jaki widziałem na Martynice, na uwagę zwraca katedra:
…muzeum Martyniki oraz budynek tutejszej poczty:
…a także pobliskie uliczki:
Obok biblioteki Schoelchera można z kolei zobaczyć budynek miejscowej prefektury, którego najstarsza część pochodzi jeszcze z czasów kolonialnych:
Nie sposób nie zauważyć również pomnika pozbawionego głowy, który jak się okazało miał upamiętnić Józefinę – żonę cesarza Napoleona Bonaparte:
Z cesarzową wiąże się ciekawa historia. Pochodziła ona właśnie z Martyniki i gdy Napoleon zniósł niewolnictwo, skutkiem czego było podupadanie licznych biznesów w dawnych koloniach (w tym należących do rodziny Józefiny), ta przekonała męża, aby na tym obszarze zawiesił obowiązywanie dekretu czyli de facto przywrócił niewolnictwo. Miejscowa ludność za ten "dar" podziękowała cesarzowej pozbawiając jej pomnik głowy – i w takiej postaci przetrwał on do dziś.
Jeszcze jeden rzut oka na panoramę Fort-de-France i powoli trzeba było myśleć o pakowaniu – następnego dnia czekał mnie koniec wycieczki i powrót do domu.
A tymczasem na statku trwał alarm szalupowy dla nowych pasażerów, którzy rozpoczynali swój rejs tego dnia - właśnie na Martynice. Nie musząc w nim uczestniczyć miałem okazję zobaczyć jak w różnych miejscach statku wyglądają analogiczne ćwiczenia załogi, np. barmanów i kelnerów:
I w ten sposób moja wizyta na Martynice dobiegła końca. Pewnie (pytanie kiedy) zawitam tu jeszcze. Wtedy na pewno zapuszczę się trochę dalej, aby poznać również inne niż okolice Fort-de-France atrakcje tej tropikalnej wyspy.
C.D.N.W końcu po raz trzeci – i tym razem ostatni (przynajmniej w ramach tego rejsu) powitałem Gwadelupę i Pointe-a-Pitre:
Tutaj rejs kończył się dla naprawdę sporej części pasażerów, co było widać już poprzedniego dnia późnym wieczorem, kiedy na korytarzu zaczęły się pojawiać walizki wystawiane przez pasażerów:
Walizki były odbierane spod kabin przez pracowników statku i dostarczane do terminala portowego, skąd można je było zabrać już po zejściu ze statku.
Ostatni dzień minął bardzo spokojnie, leniwie i o dziwo – bez deszczu. Rano w drzwiach do kabiny zastałem rachunek zawierający podsumowanie wszystkich moich statkowych wydatków. A wczesnym popołudniem pożegnałem się ze statkową ekipą i sprawnie przemieściłem się na lotnisko autobusem Karulisa. Niestety samolot miałem dopiero po 21 i ponad 6 godzin przyszło mi spędzić na lotnisku, którego terminal (obiektywnie całkiem spory) jak się okazało, jest raczej niewystarczający do obsługi ilości pasażerów, jaka wylatuje z Gwadelupy w środku sezonu. W przeciągu kilku godzin odprawianych było kilka samolotów do Europy, w związku z tym w terminalu były tłumy. Na dodatek, po odstaniu godziny w kolejce do nadania bagażu, dowiedziałem się, że akurat odprawiany jest inny lot Air France (choć z ekranów informacyjnych wcale to nie wynikało), i gdy wreszcie obsługującą stanowisko agentkę udało się uprosić, abym mógł nadać bagaż – ta stwierdziła, że mam zbyt ciężką walizkę i albo muszę zapłacić za 3 kg nadbagażu albo coś z niej wyjąć. Bananowe (i nie tylko) ketchupy, lokalne sosy, konfitury, rumy i jakieś inne drobne zakupy niestety zrobiły swoje. Jakiekolwiek negocjacje praktycznie nie wchodziły w grę – skończyło się na wyjęciu kilku najcięższych rzeczy i moja walizka zniknęła na taśmie w czeluściach terminala.
Po tym wszystkim trzeba było jeszcze odstać (w sumie kolejną godzinę) w następnej kolejce do kontroli dokumentów oraz bezpieczeństwa i można było wejść do nieprawdopodobnie zatłoczonej strefy odlotowej terminala. Na moje szczęście, jeden z kilku saloników biznesowych akceptował kartę PP, dzięki której mogłem pozostałe do wylotu ok. 4 godziny spędzić w ciszy i spokoju. Co ciekawe w ofercie saloniku było zastrzeżone, że karta PP jest akceptowana wyłącznie w przypadku lotów międzynarodowych a lot z Gwadelupy do Paryża ma status lotu krajowego, ale na szczęście pracownica obsługująca salonik nie była zbyt drobiazgowa:-)
Wejście do samolotu do Paryża przebiegła tym razem tak sprawnie jak tylko sobie to można wyobrazić – punktualnie, w ustalonym porządku i bez zamieszania:
Sam lot pomimo, że samolot był zapełniony praktycznie w 100% również przebiegł bez szczególnych atrakcji i po 8-u godzinach wylądowałem na lotnisku Orly, mierząc się po raz pierwszy z zupełnie inną pogodą niż ta, do której przywykłem przez ponad 2 tygodnie. Ostatni rzut oka na naszą maszynę:
…i pomaszerowałem po bagaże a potem do autobusu na lotnisko de Gaulle'a, skąd odlatywał mój lot do Warszawy. Bilet transferowy na autobus dostałem jeszcze podczas odprawy na Gwadelupie.
Tak na marginesie, nie wiem czy w liniach Air France jest to standardem, ale z karty pokładowej dowiedziałem się, że linia zmieniła mi lot z Paryża do Warszawy wcześniej mnie o tym nie informując w żadnej formie. Okazało się, że lecę ok. 2,5 godziny wcześniej niż było to pierwotnie zaplanowane. Akurat była sobota i przejazd z lotniska Orly na CDG był sprawny i bezproblemowy ale w przypadku jakichkolwiek korków/kolejek przy odbiorze/nadaniu bagażu byłoby to dosłownie "na styk". Wydaje mi się, że w dobrym tonie byłoby jednak poinformowanie o takiej zmianie z jakimś uprzedzeniem – no ale jak widać Air France uznało, że nie ma takiej potrzeby…
Zresztą po dotarciu na lotnisko docelowe w Paryżu czekała mnie jeszcze jedna (na szczęście ostatnia) atrakcja. Musiałem nadać ponownie bagaż a na lotnisku CDG odbywa się to przy automatycznych stanowiskach bez obsługi agenta…tymczasem po położeniu mojej walizki na taśmie okazało się, że jest ona zdaniem maszyny nadal za ciężka (tym razem o 1kg). Niestety z maszyną nie bardzo było jak dyskutować, uśmiechy i puszczanie oczka też nie działają – w związku z czym znowu musiałem coś z niej wyjąć i gdy waga spadła do 23,1 kg moja walizka została przez maszynę zaakceptowana:-)
W ten sposób około 2 godziny później dotarłem do Warszawy czyli miejsca, w którym rozpoczęła się niniejsza relacja a po kilku kolejnych godzinach dotarłem na swoje śmieci.
Wszystkim śledzącym tę relację, którzy dotarli do tego miejsca dziękuję za świętą cierpliwość – teraz widzę, że w niektórych postach mogłem bez szkody dla treści być mniej wylewny:-) Jeśli macie jakieś pytania – zarówno co odwiedzonych miejsc jak również podróży na/z Gwadelupy czy życia na statku piszcie śmiało.
Z mojego punktu widzenia był to bardzo udany rejs – i szczerze mówiąc nawet deszczowa pogoda, z którą przyszło mi się mierzyć w niektórych miejscach jakoś szczególnie nie pomniejsza tej oceny. Będę przynajmniej pamiętał, że tzw. "pora sucha" wcale nie musi być sucha:-) Wyspy, które mieliśmy na trasie były tak interesujące i różnorodne, że moim zdaniem praktycznie na każdej z nich, każdy znalazłby coś dla siebie. To co ja wybrałem i opisałem w tej relacji to tylko niewielka część z olbrzymiego repertuaru, który można tam zobaczyć. W każdym razie była to jedna z najbardziej interesujących tras, jakie miałem okazję zaliczyć podróżując statkiem wycieczkowym i z dużym prawdopodobieństwem za rok ponownie będę chciał się tam wybrać – nawet jeśli w jakiejś części trasa powieli się z wyspami, na których byłem teraz.
A na regał trafił kolejny model statku, który dostałem na pamiątkę:
Jeszcze raz wszystkich pozdrawiam i do następnego razu:-)
KONIECJasne:-)
Za rejs zapłaciłem ok. 875 EUR.
Do ceny tej trzeba doliczyć obowiązkowe napiwki (10 EUR/dzień czyli 140 EUR za cały rejs).
Przelot w obie strony z Warszawy do Pointe-a-Pitre liniami Air France kosztował ok. 2300 zł.
Za dwa noclegi na Gwadelupie zapłaciłem 118 EUR.
Wycieczki ze statku kosztowały mnie 95 EUR (St.Lucia) oraz 46 EUR (Bonaire).
Do tego dochodzą wydatki na napoje w restauracjach i barach na statku (nie są ujęte w cenie)
Od Costy dostałem OBC do wykorzystania w kwocie 275 EUR - czyli o tyle został pomniejszony mój rachunek za wydatki na statku na koniec rejsu.
plus wszystkie wydatki na wyspach (transport lokalny, bilety do jaskiń, ogrodu botanicznego na Martynice, farmy motyli na Arubie itd.) - poszczególne kwoty starałem się podawać na bieżąco przy relacjonowaniu poszczególnych miejsc.No dokładnie ta sama trasa, chyba nawet godziny postojów w portach się zgadzają:-)
Na początku kwietnia Costa Magica ma z kolei zaplanowany rejs transatlantycki i wraca do Włoch a pod koniec kwietnia płynie na Bałtyk, gdzie przez kilka miesięcy będzie pływała na tygodniowych rejsach ze Sztokholmu."Panów" proponuję sobie darować:-)
Obiekt w booking.com nazywa się "Homestay Nelly". Jest to mieszkanie, którego właścicielka wynajmuje pokoje (dwa) turystom. W czasie mojego pobytu właścicielka "wpadała" do mieszkania w ciągu dnia. Jak dla mnie (biorąc pod uwagę, że tylko tam nocowałem, oba dni w całości praktycznie spędziłem "w terenie") pokój był ok, łazience mówiąc uczciwie przydałby się jakiś remont. Na największy plus lokalizacja obok portu, duży taras i niezwykle pomocna właścicielka, która sprawnie wdrożyła mnie w gwadelupskie klimaty i pomogła w ogarnięciu się gdzie jak dostać. Na minus przede wszystkim łazienka. Cena w porównaniu do innych obiektów w tym czasie w Pointe-a-Pitre na airbnb i booking.com była konkurencyjna.
Życzę udanego rejsu:-) Gdybyś miała pytania, pisz śmiało.Trzymam zatem kciuki:-)
Akurat w tej relacji nie ma nic o St. Maarten, La Romanie ani Catalinie - ale informacje o nich znajdziecie w mojej innej relacji z transatlantyku z Savony do Gwadelupy w listopadzie 2018.
Z kolei informacje o Costa Favolosa znajdziecie w relacji po fiordach norweskich. W razie czego pytajcie :-)