Po kilku dniach spędzonych na łonie przyrody i w parkach narodowych, na jeden dzień wracamy do miasta i ruszamy do Las Vegas. Żegnamy się ze stanem Utah i wjeżdżamy do Nevady. Po drodze zahaczamy jeszcze o park stanowy Valley of Fire, ale jakoś zbytnio nie przypadł nam on do gustu. Piasek, skały i bardzo gorąco, tak w skrócie podsumowałbym ten park. Spędziliśmy tam niecałe dwie godziny i pojechaliśmy do Vegas. No a Vegas, to było Vegas pełną piersią i co było w Vegas zostaje w Vegas ? Pochodziliśmy trochę po mieście, przegraliśmy trochę dolarów w kasynach, byliśmy na Freemont Street no i oczywiście na Stripe. Vegas nie da się opowiedzieć, to trzeba zobaczyć i przeżyć, ale jeden dzień nam wystarczył. Ogromna liczbą neonów i świecących ekranów, nietypowi ludzie, niektórzy spokojni, niektórzy nie. Dużo wszelakiej maści performerów. Wszędzie bardzo głośno. Była to bardzo duża zmiana po dniach spędzonych w parkach narodowych.
Następnego dnia ruszyliśmy do Doliny Śmierci, pełni nadziei że będzie spokojniej niż w Las Vegas i tak też w sumie było. Ludzi było bardzo mało, za to temperatura jeszcze wyższa niż w Valley of Fire. Termometr w aucie pokazywał ponad 100 stopni Fahrenheita. Po drodze do Death Valley pożegnaliśmy Nevadę i wjechaliśmy s powrotem do Kalifornii. Zwiedzanie Doliny zaczęliśmy „od góry”, ponieważ wjechaliśmy na punkt widokowy Dante’s View skąd można podziwiać całą dolinę. Później po drodze „zaliczyliśmy” wszystkie najciekawsze punkty w parku, m.in. Zabrskie Point, Devils Golf Course, Badwater Basin i na koniec Mesquite Flat Sands. W tym dniu mieliśmy też sporo jazdy, ponieważ wyruszyliśmy rano z Las Vegas, i poprzez Dolinę Śmierci musieliśmy dojechać na nocleg do Bakersfield.
Dziś, kierunek Park Narodowy Sekwoi. Szczerze powiedziawszy nie do końca byłem przekonany, czy do tego parku pojechać czy nie. Droga jest dosyć długa, ponadto kręta i przez góry, ale koniec końców zdecydowaliśmy się pojechać i nie żałujemy ani chwili. Na początku dnia wspięliśmy się na Moro Rock podziwiać strzeliste szczyty pobliskich gór, podejście nie jest długie i zajmuje około 15 minut, a później były sekwoje. Sekwoje zrobiły na nas wielkie wrażenie. Ich ogrom jest onieśmielający, można na nie patrzeć i nie odrywać wzroku przez wiele minut. Jeśli ktokolwiek się zastanawia czy warto, to odpowiedź jest jednoznaczna i brzmi: Tak, warto. Dzisiaj też robimy sporo kilometrów, a w zasadzie mil, ponieważ na noc musimy być już w Mariposa, ponieważ jutro, kolejny wyczekiwany punkt, czyli Yosemite.
W Yosemite mieliśmy spędzić dwa pełne dni, jednakże spędziliśmy tylko jeden. Nie ze względu na brak czasu jak w większości przypadków, tylko ze względu na pogodę. Cały dzień miało padać, wiać i temperatura miała być względnie niska. Dodatkowo na miejscu okazało się, że Glacier Point Road była jeszcze zamknięta i musieliśmy zrezygnować z wszystkimi związanymi z nią atrakcjami. Trzeba było coś na szybko wymyślić w zamian i ku wielkiej radości mojej żony i córki spędziliśmy cały dzień w outletach w Gilroy. Trzeba przyznać, że ubrania w outletach w USA są naprawdę tanie i można wiele markowych ubrań w dobrych cenach zakupić, oczywiście jeśli komuś to nie przeszkadza, że są to ubrania np. z zeszłego sezonu. Nam to generalnie nie przeszkadzało więc sporo rzeczy kupiliśmy ? Wracając jednak do Yosemite, zaczynamy od Tunnel View, gdzie chyba każdy wjeżdżający do Yosemite się zatrzymuje. Światło rano jest inne niż późnym popołudniem, więc warto wyjeżdżając z Yosemite też tam przystanąć. Kolejny przystanek to Bridalveil Falls, później Swinging Bridge i kaplica w parku. Auto zostawiamy na parkingu pod Visitor Center, oczywiście zachęcamy do odwiedzenia Visitor Center, jest w nim mnóstwo ciekawych informacji. Spod Visitor Center wybieramy się na spacer pod Lower Yosemite Fall. Potem parkowym busem jedziemy na szlak na Mirror Lake. Widoki w całym parku są fantastyczne. Yosemite na pewno wskakuje do TOP5 wyjazdu. Na zakończenie tego bardzo intensywnego dnia podziwiamy jeszcze dwóch śmiałków wspinających się na El Capitana.
Kolejny dzień spędzamy dosyć luźno, plan nie jest jakoś mocno napięty. Przejeżdżamy Big Sur z Monterey, przez Bixby Bridge aż do McWay Falls i z powrotem. Przejazd nad Pacyfikiem obfituje w wiele świetnych widoków i krajobrazów, a na koniec dnia kontemplujemy jeszcze zachód słońca nad Oceanem Spokojnym i wracamy do naszego motelu z basenem (https://maps.app.goo.gl/QgfszQpmu1bPkiGQ9). Okolice Monterey są dosyć drogie, więc za jedną noc płacimy 95 USD za pokój, co i tak uważam za całkiem rozsądną kwotę. Przy okazji mogę podać kilka moich przemyśleń w temacie noclegów. W Kalifornii było zdecydowanie najdrożej, a okolice Yosemite i San Francisco to już bardzo wysoki poziom. Najczęściej w Kalifornii korzystaliśmy z Airbnb, rzadziej z popularnego portalu na B., za to w pozostałych stanach tzn. w Nevadzie, Utah i Arizonie Booking.com był tańszy niż wynajem mieszkań czy domów poprzez Airbnb. Na końcu relacji napiszę ile zapłaciliśmy za wszystkie nasze noclegi, nie chcę uprzedzać faktów, ale to było mniej niż na początku planowałem.
Następnego dnia przedpołudniem troszkę spacerujemy po Monterey i szukamy okazji na wypłynięcie w rejs na oglądanie wielorybów, ale nic ciekawego się nie trafiło, a normalne ceny w wysokości około 70-80 dolarów za osobę, trochę przekraczały nasz budżet. Przejechaliśmy się jeszcze 17 Miles Drive i spacerujemy po Carmel Beach i na zachód słońca kierujemy się już pod słynny Golden Gate. Kolejne dni to już nasze ostatnie chwile w Stanach i w zasadzie to będziemy już tylko przebywać w wielkich miastach, tak więc definitywnie żegnamy amerykańską przyrodę.
Po kilku dniach spędzonych na łonie przyrody i w parkach narodowych, na jeden dzień wracamy do miasta i ruszamy do Las Vegas. Żegnamy się ze stanem Utah i wjeżdżamy do Nevady. Po drodze zahaczamy jeszcze o park stanowy Valley of Fire, ale jakoś zbytnio nie przypadł nam on do gustu. Piasek, skały i bardzo gorąco, tak w skrócie podsumowałbym ten park. Spędziliśmy tam niecałe dwie godziny i pojechaliśmy do Vegas. No a Vegas, to było Vegas pełną piersią i co było w Vegas zostaje w Vegas ?
Pochodziliśmy trochę po mieście, przegraliśmy trochę dolarów w kasynach, byliśmy na Freemont Street no i oczywiście na Stripe. Vegas nie da się opowiedzieć, to trzeba zobaczyć i przeżyć, ale jeden dzień nam wystarczył. Ogromna liczbą neonów i świecących ekranów, nietypowi ludzie, niektórzy spokojni, niektórzy nie. Dużo wszelakiej maści performerów. Wszędzie bardzo głośno. Była to bardzo duża zmiana po dniach spędzonych w parkach narodowych.
Następnego dnia ruszyliśmy do Doliny Śmierci, pełni nadziei że będzie spokojniej niż w Las Vegas i tak też w sumie było. Ludzi było bardzo mało, za to temperatura jeszcze wyższa niż w Valley of Fire. Termometr w aucie pokazywał ponad 100 stopni Fahrenheita. Po drodze do Death Valley pożegnaliśmy Nevadę i wjechaliśmy s powrotem do Kalifornii.
Zwiedzanie Doliny zaczęliśmy „od góry”, ponieważ wjechaliśmy na punkt widokowy Dante’s View skąd można podziwiać całą dolinę. Później po drodze „zaliczyliśmy” wszystkie najciekawsze punkty w parku, m.in. Zabrskie Point, Devils Golf Course, Badwater Basin i na koniec Mesquite Flat Sands. W tym dniu mieliśmy też sporo jazdy, ponieważ wyruszyliśmy rano z Las Vegas, i poprzez Dolinę Śmierci musieliśmy dojechać na nocleg do Bakersfield.
Dziś, kierunek Park Narodowy Sekwoi. Szczerze powiedziawszy nie do końca byłem przekonany, czy do tego parku pojechać czy nie. Droga jest dosyć długa, ponadto kręta i przez góry, ale koniec końców zdecydowaliśmy się pojechać i nie żałujemy ani chwili. Na początku dnia wspięliśmy się na Moro Rock podziwiać strzeliste szczyty pobliskich gór, podejście nie jest długie i zajmuje około 15 minut, a później były sekwoje. Sekwoje zrobiły na nas wielkie wrażenie. Ich ogrom jest onieśmielający, można na nie patrzeć i nie odrywać wzroku przez wiele minut. Jeśli ktokolwiek się zastanawia czy warto, to odpowiedź jest jednoznaczna i brzmi: Tak, warto.
Dzisiaj też robimy sporo kilometrów, a w zasadzie mil, ponieważ na noc musimy być już w Mariposa, ponieważ jutro, kolejny wyczekiwany punkt, czyli Yosemite.
W Yosemite mieliśmy spędzić dwa pełne dni, jednakże spędziliśmy tylko jeden. Nie ze względu na brak czasu jak w większości przypadków, tylko ze względu na pogodę. Cały dzień miało padać, wiać i temperatura miała być względnie niska. Dodatkowo na miejscu okazało się, że Glacier Point Road była jeszcze zamknięta i musieliśmy zrezygnować z wszystkimi związanymi z nią atrakcjami. Trzeba było coś na szybko wymyślić w zamian i ku wielkiej radości mojej żony i córki spędziliśmy cały dzień w outletach w Gilroy. Trzeba przyznać, że ubrania w outletach w USA są naprawdę tanie i można wiele markowych ubrań w dobrych cenach zakupić, oczywiście jeśli komuś to nie przeszkadza, że są to ubrania np. z zeszłego sezonu. Nam to generalnie nie przeszkadzało więc sporo rzeczy kupiliśmy ?
Wracając jednak do Yosemite, zaczynamy od Tunnel View, gdzie chyba każdy wjeżdżający do Yosemite się zatrzymuje. Światło rano jest inne niż późnym popołudniem, więc warto wyjeżdżając z Yosemite też tam przystanąć. Kolejny przystanek to Bridalveil Falls, później Swinging Bridge i kaplica w parku. Auto zostawiamy na parkingu pod Visitor Center, oczywiście zachęcamy do odwiedzenia Visitor Center, jest w nim mnóstwo ciekawych informacji. Spod Visitor Center wybieramy się na spacer pod Lower Yosemite Fall. Potem parkowym busem jedziemy na szlak na Mirror Lake. Widoki w całym parku są fantastyczne. Yosemite na pewno wskakuje do TOP5 wyjazdu. Na zakończenie tego bardzo intensywnego dnia podziwiamy jeszcze dwóch śmiałków wspinających się na El Capitana.
Kolejny dzień spędzamy dosyć luźno, plan nie jest jakoś mocno napięty. Przejeżdżamy Big Sur z Monterey, przez Bixby Bridge aż do McWay Falls i z powrotem. Przejazd nad Pacyfikiem obfituje w wiele świetnych widoków i krajobrazów, a na koniec dnia kontemplujemy jeszcze zachód słońca nad Oceanem Spokojnym i wracamy do naszego motelu z basenem (https://maps.app.goo.gl/QgfszQpmu1bPkiGQ9). Okolice Monterey są dosyć drogie, więc za jedną noc płacimy 95 USD za pokój, co i tak uważam za całkiem rozsądną kwotę. Przy okazji mogę podać kilka moich przemyśleń w temacie noclegów. W Kalifornii było zdecydowanie najdrożej, a okolice Yosemite i San Francisco to już bardzo wysoki poziom. Najczęściej w Kalifornii korzystaliśmy z Airbnb, rzadziej z popularnego portalu na B., za to w pozostałych stanach tzn. w Nevadzie, Utah i Arizonie Booking.com był tańszy niż wynajem mieszkań czy domów poprzez Airbnb. Na końcu relacji napiszę ile zapłaciliśmy za wszystkie nasze noclegi, nie chcę uprzedzać faktów, ale to było mniej niż na początku planowałem.
Następnego dnia przedpołudniem troszkę spacerujemy po Monterey i szukamy okazji na wypłynięcie w rejs na oglądanie wielorybów, ale nic ciekawego się nie trafiło, a normalne ceny w wysokości około 70-80 dolarów za osobę, trochę przekraczały nasz budżet. Przejechaliśmy się jeszcze 17 Miles Drive i spacerujemy po Carmel Beach i na zachód słońca kierujemy się już pod słynny Golden Gate. Kolejne dni to już nasze ostatnie chwile w Stanach i w zasadzie to będziemy już tylko przebywać w wielkich miastach, tak więc definitywnie żegnamy amerykańską przyrodę.