0
marcin89ck 23 grudnia 2019 02:31
Image
Image
Image
Image
Image
Image



Dzień 9 Wertach - Liechtenstein 24 VI 137.40km,7:33:44 czas jazdy, 784 m suma podjazdów
https://www.strava.com/activities/2477762552
Poranek w górach był dość chłodny i wszystko było pokryte rosą. Szkoda że tak cały dzień nie mogło być. Za cel tego dnia, ustanowiłem sobie dojechanie do Szwajcarii, ale ostatecznie się to nie do końca udało. Pierwsze 10km to największy podjazd dnia, więc rozgrzewka i najgorsze na dzień dobry za mną. Następnie czekały mnie pojedyncze kolejne podjazdy których się nie obawiałem. Jednak po przekroczeniu granicy z Austrią niby nie wymagający podjazd, ale bardzo mnie wykończył w palącym słońcu i temperaturze 30°. Tego dnia zaczęły napływać pierwsze upały z nad Afryki, które wkrótce miały kompletnie dać po dupie zarówno mi, jak i całej Europie. Co trochę robiłem sobie przerwy w cieniu i mozolnie wspinałem się na w sumie niewysoką górkę. Wiedziałem że za nią już będzie tylko z górki i płasko, z racji tego że miałem zjechać do doliny rzeki Ren, wpływającej do jeziora Bodeńskiego. Zjechałem do miasta Bregenz, położonym ładnie nad jeziorem i wyłączyłem internet żeby pobliscy Szwajcarzy mnie nie naliczyli na duże koszta. Od tego momentu musiałem sobie radzić bez pomocy map google, których używałem w sumie tylko w większych miastach oraz orientując się czasami którą drogę wybrać. Ściągnąłem sobie aplikację maps.me z mapą offline Szwajcarii i ruszyłem dalej. Jedyny jej minus, to że nie widać na mapce przewyższeń, więc czasami trzeba było się posiłkować darmowym gdzieniegdzie wifi i korzystać z brouter.web w którym pięknie można sobie wyznaczać trasę z przewyższeniami tak jak chcę. Wracając do podróży to w Bregenz odpocząłem sobie na promenadzie nad jeziorem i ruszyłem dalej korytem rzeki. Im dalej tym piękniej wjeżdżałem płaską doliną, między już naprawdę wysokie szczyty gór przekraczających 2000m. n.p.m. Przewyższenia robiły wrażenie ze względu na to że dolina którą jechałem była położona na wysokości 350 m. n.p.m. Choć trasa bardzo łatwa to jednak z czasem zaczęło mi się dłużyć i kolejne kilometry gdzieś bardzo wolno mijały. Jazda w pełnym słońcu wałem przeciwpowodziowym Renu, coraz bardziej wyciągała energię i powoli zaczynało brakować mocy. Mała zmiana celu, który uznałem za kemping na południu Liechtensteinu, czyli jeszcze jakieś 25 km. Samego wjazdu do tego małego księstwa nawet nie zauważyłem. Nie było żadnego znaku typu „Witamy w Liechtensteinie”, tylko po prostu w którymś momencie tam po prostu byłem. Kolejne kilometry jazdy wzdłuż Renu mijały i w końcu dotarłem do Vaduz, czyli stolicy tego państewka. Ogólnie ceny wszystkiego kosmiczne, trochę turystów z których się chyba to państwo utrzymuje, ale generalnie wieczorem na mieście było dość pusto. Może to przez upał, bo raczej każdy jest ciekawy co w takim państewku się dzieje, choć poza górami i rzeką nie mają wiele do zaoferowania. Po wyjechaniu ze stolicy, dotarłem do kempingu położonego na południu kraju, za który zapłaciłem 18 franków czyli jakieś 70 zł na nasze. Na kempingu wzbudziłem zainteresowanie pewnej grupki włoskich kolarzy, którzy podróżowali we dwójkę rowerami oraz z ekipą pomocniczą jadącą kamperem z Florencji do Stuttgartu. Też bym chciał mieć takie zaplecze, ale to już nie ten sam klimat walki o przetrwanie. Mieli jakiś cel charytatywny i zbierali kasę w szczytnym celu przejeżdżając rowerami przez Alpy. Ogólnie zdziwieni byli, kiedy powiedziałem im że zamierzam dojechać do Marsylii, a potem przez Włochy nad Balaton. Mówili że jestem pozytywny wariat i jeśli będę we Florencji to żebym wpadał w odwiedziny. W sumie miło, ale kontaktu nie wziąłem i Florencji nie miałem w planach, ale zawsze to spoko otrzymać miłe słowa :P Następnie się umyłem, zagrzałem sobie jedzonko i mogłem na dobranoc obserwować bardzo ładny zachód słońca, za wysokimi górami, pokrytymi jeszcze miejscami śniegiem.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image

Dzień 10 Liechtenstein - Brunnen 25 VI 116.73km, 7:17:45 czas jazdy, 817 m suma podjazdów
https://www.strava.com/activities/2480247397
Po szybkim opuszczeniu Liechtensteinu i przekroczeniu Renu wkroczyłem do Szwajcarii. Myślałem ze będzie jakieś delikatne przejście graniczne, a tutaj tylko mało widoczna tabliczka informująca że tutaj jest Szwajcaria i tyle. Od tego momentu przez kilka dni miałem jechać krajową ścieżką rowerową nr. 9, która poprowadzi mnie aż nad jezioro Genewskie. Tylko kawałek odcinek przy jeziorze Czterech Kantonów pojechałem inaczej, po swojemu. Po kilku kilometrach jazdy wzdłuż rzeki Ren oraz po ściganiu się z jakąś kobietką na koniu, odbiłem na zachód wkraczając w jeszcze piękniejszą dolinę. Ta była dużo węższa i równie stroma, a po dojechaniu do jeziora Walensee to już kompletna orgia dla oka. Jazda kilkanaście kilometrów wzdłuż jeziora to sama przyjemność, nawet pomimo 32°C, dodatkowo sporo tuneli którymi prowadzą ścieżki rowerowe, dawały swym chłodem ulgę. Po minięciu jeziora i około 50km poczułem silne zmęczenie, więc postanowiłem się zdrzemnąć na jakiejś polance. Odpocząłem 30 minut, wiedząc że nad kolejnym jeziorem czeka mnie jak dotychczas największa wspinaczka w moim życiu. Czekało mnie ponad 500m w górę, więc gdzieś z tyłu głowy od rana to bolało, pomimo pięknych widoków. Nad jeziorem Obersee w miasteczku Pfaffikon zaczęło się niesienie krzyża. 3km w poziomie 200 w pionie przy ogromnej początkowo stromiźnie, zajęło mi aż godzinę przy tym zmęczeniu i w upale. Dalej było już trochę lepiej bo i nie aż tak stromo, ale nigdy mnie tak krótki odcinek tak nie wykończył. Nawet pojawiały się już pesymistyczne myśli że trochę za ciężko i gdzie ja dam radę, a przez Szwajcarię jeszcze kilka razy trzeba będzie się pomęczyć. W końcu kto by się spodziewał gór w Szwajcarii :D Wspinając się i co chwila robiąc sobie przerwy, miałem dużo czasu na podziwianie okolicy. Ciekawym było jak z lasu nagle wybiegł gość z gromadką może 10-letnich dzieci, którzy po prostu w ramach WF-u biegali po lesie. Zdziwiło mnie to w obecnych czasach, kiedy to rodzice boją się o kleszcze, przeziębienia i inne niebezpieczeństwa czyhające poza salą gimnastyczną, a tu takie zaskoczenie. Po jakimś czasie dotarłem do stosunkowo ruchliwej drogi, poboczem której, dalej prowadziła ścieżka rowerowa. Jadąc dalej rowerem miałem wrażenie, że to kierowcy aut bardziej uważają na mnie niż ja na auta i dało się odczuć jak bezpiecznym krajem do jazdy rowerem, jest Szwajcaria. Nikt nie wyprzedzał na żyletki, masa cierpliwości i brak piratów drogowych. Przeciwieństwo Polski, choć i u nas jest coraz lepiej. Kiedy w końcu udało mi się dostać na szczyt, byłem szczęśliwy, bo tego dnia czekał mnie już tylko zjazd do jeziora. Prawie 20 km zjazdu i po drodze piękny krajobraz, był miodem na serce po wcześniejszej mordędze. Jezioro Czterech Kantonów dotknąłem w miasteczku Brunnen, skąd był świetny widok na odnogę jeziora w kierunku południowym i zachodnim. Trochę takie fiordy, tylko cieplej i słodka woda. Stąd podjechałem do pobliskiego kempingu położonym nad samym jeziorem, gdzie mogłem popływać w chłodnym jeziorku jak i wziąć upragniony prysznic. Za kemping zapłaciłem 13,5 CHF czyli ponad 50zł, ale miejsce do wypoczynku warte swojej ceny.

Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image

Dzień 11 Brunnen - Spiez 26 VI 146.49km, 8:18:11 czas jazdy, 1116 m suma podjazdów
https://www.strava.com/activities/2484066449
Dzień ten zamierzałem rozpocząć od przepłynięcia promem przez jezioro. Za 8 CHF w ciągu około 20 minut przeniósł mnie on na drugą stronę jeziora, skąd mogłem ruszyć w dalszą drogę. Jazda płaskim bajkowym wybrzeżem wzdłuż kolejnych jezior, w pewnym momencie zmniejsza moją czujność i orientuje się że nie jadę moim szlakiem nr 9. Nie zauważyłem właściwego skrętu, tylko pojechałem tam gdzie ładniej i okazało się że nadrobiłem prawie 8km. W sumie nie okazało się to jakąś stratą, bo mogłem się przejechać ścieżką rowerową tunelami i galeriami wzdłuż jeziora i autostrady z kolejnymi świetnymi widokami. Zobaczyłem, zawróciłem i pojechałem dalej wzdłuż kolejnego jeziora, już we właściwą stronę. Po 60km za jeziorem Sarnersee skończyła się sielanka i czekał mnie pierwszy podjazd. Pierwszy 100m podjazd, choć bardzo stromy, poszedł dużo lepiej niż poprzedniego dnia i po 30minutach zameldowałem się nad jeziorem Lungerersee. Jezioro to położone między górami i ze swym turkusem bardzo mi się spodobało i musiałem w nim zamoczyć chociaż na chwilę nogi. Chwila oddechu bo zaraz czekał mnie dużo cięższy podjazd i dodatkowo okazało się że szlak prowadzi nieco rozmytą drogą szutrową. Podjazd porównywalnie ciężki jak poprzedniego dnia, z tym że poszło mniej boleśnie przez to że szlak prowadził lasem. Trochę cienia i człowiek już inaczej do wszystkiego podchodzi, a w sumie podjazd okazał się nawet cięższy, bo miałem prawie 700m wspinaczki. Dotarłem na przełęcz Brunig położonej na 1007m n.p.m. i stąd zaczął się ostry zjazd w dół. Stromy zjazd pozwolił osiągnąć wysokie prędkości przekraczające 60km/h, jednak podczas hamowania przy kolejnych serpentynach troszkę się wystraszyłem o hamulce, które się niesamowicie nagrzewały i śmierdziały. Ciężar roweru ze mną i bagażem, przywołał zdrowy rozsądek i resztę zjazdu pokonałem spokojniej, robiąc co troszkę przerwy aby hamulce odpoczęły, bo zapasowych klocków nie miałem. Kierowałem się dalej aby zobaczyć przełom rzeki Aare, bo zapowiadał się bardzo fajnie. Po dojechaniu na miejsce okazało się że jest tam akurat cała masa turystów i musiałbym niby czekać aby móc się tam przejść. Choć z biegiem czasu żałuje że nie poczekałem, to ruszyłem dalej. Bilet za 8 CHF bym przebolał, ale tego dnia czas był dla mnie bardzo ważny. Dalej jechałem kolejną płaską doliną wzdłuż rzeki Aare, a wokół mnie ze stromych ścian gór spływały co trochę kolejne wodospady. Widoczek bajeczny, a na dodatek miałem okazję przejechać się lokalnym lotniskiem, które przecinała normalna droga. Po prostu zamykają na niej szlaban jak na kolei kiedy chce wylądować lub wystartować samolot. Dalej pojechałem północnym brzegiem jeziora Brienzersee i dotarłem do turystycznego Interlaken, położonego między jeziorami i głębokimi dolinami. To trochę takie szwajcarskie Zakopane, ale oczywiście bez kiczu. Tutaj musiałem podjąć jedną z trudniejszych decyzji podczas wyprawy, ponieważ musiałem zrezygnować z przejażdżki w zajebistą dolinę do wioski Lauterbrunnen. Wystarczy wpisać tą nazwę w wyszukiwarkę i wiadomo dlaczego bardzo chciałbym tam być. Pozostał mi widok tej pięknej doliny z daleka i pogodzenie się z losem. Zrezygnowałem dlatego że dojazd tam i z powrotem zająłby mi grubo ponad godzinę, a następnego dnia czekał mnie ciężki podjazd i wolałem go zrobić rano niż w południe w tym skwarze. Z perspektywy czasu uważam że była to słuszna decyzja, no ale takich widoków zawsze szkoda. Z Interlaken ruszyłem dalej brzegiem kolejnego pięknego jeziora Thunersee i dotarłem do miasta Spiez, skąd leniwie zaczynał się kolejny podjazd. Droga prowadziła wzdłuż rzeki, a ja planowałem dotrzeć do pobliskiego kempingu. Na miejscu okazało się że ten jest nieczynny, a bez internetu nie mogłem tego wcześniej dokładnie sprawdzić. Pozostawał więc nocleg na dziko, więc pojechałem w górę rzeki, rozglądając się za dogodnym miejscem. Ogólnie w tym kraju ciężko o znalezienie jakiegokolwiek możliwego wjazdu w las i szukania tam szczęścia, więc los padł na ławeczkę przy ścieżce nad rzeką. Na ławce karimata, ja w śpiwór, a nade mną zawiesiłem płachtę która miała zbierać rosę.Pierwszy raz spałem w ten sposób na ławce jak jakiś bezdomny, ale obok był chociaż górski strumyk w którym mogłem się wykąpać i ogólnie bardzo mi się podobała ta forma noclegu. Generalnie nie wyspałem się najlepiej bo ławka była lekko pochyła, ale poza tym ciekawy nowy sposób na nocleg.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image

Dzień 12 Spiez - Lozanna 27 VI 135.09km, 7:49:10 czas jazdy, 1158 m suma podjazdów
https://www.strava.com/activities/2485715714
Od rana czekał mnie niemal 35km podjazd, dlatego chciałem ruszyć wcześniej aby nie wspinać się w upale. Szczyt znajdował się na około 1300m n.p.m. Wystartowałem o 7:30 i pierwsze 20 km przebiegło dość swobodnie, bo nachylenie było niewielkie. W Boltingen dotarłem do rozjazdu, w którym mogłem sobie bardzo skrócić drogę kosztem bardzo stromego podjazdu na prawie 1600m. Skróciłbym sobie drogę o 20km ale było by prawie 900m wspinaczki i potem z górki, ale odpuściłem. Byłoby raz a porządnie, ale trochę zmiękłem kiedy zobaczyłem te serpentyny zawijające się w górę. Tak więc pojechałem delikatnie dalej i za miastem Zweisimmen czekała mnie moja wspinaczka demo, 350m w górę. Wspinaczka była połączona z częstymi stromymi zjazdami w dolinki rzek i równie stromymi kolejnymi podjazdami. Na jednym z nich miałem, o dziwo w bezpiecznej Szwajcarii, najniebezpieczniejszą sytuację na drodze podczas wyprawy. Rozpędziłem się na wąskiej drodze z górki i w dolinie na zakręcie, mało co nie wjechał by we mnie równie rozpędzony z drugiej górki ciągnik. Ten miał jeszcze z przodu widły, na które mógłbym się nieprzyjemnie nabić, ale oboje wyhamowaliśmy w ostatniej chwili. W sumie to tylko ja byłbym poszkodowany, jako że byłem troszkę mniejszy ale wzajemnie się przeprosiliśmy za nieodpowiedzialność na wąskiej drodze i ruszyliśmy dalej w swoje strony. Kolejny podjazd był tak stromy, że ledwo zdołałem wepchać rower na górę pieszo i dziwiłem się, dlaczego tą drogą poprowadzono szlak. Dotarłem w końcu na szczyt, gdzie chwilę pogawędziłem z francuzem, który pokazał mi co warto zobaczyć po drodze. Następnie zaczął się zjazd w dół i już na spokojnie mogłem podziwiać, powoli kończące się wysokie Alpy. Choć droga była zazwyczaj lekko z górki i czasem płasko to zaczęło mi się jechać fatalnie. Powodem była jazda pod wiatr i oczywiście wysoka temperatura sięgająca tego dnia 34°. Dotarłem do Bulle gdzie zrobiłem sobie dłuższy postój i pojechałem dalej w kierunku jeziora Genewskiego. Wiatr zaczął wiać w plecy więc jechało się już dużo lepiej, nawet pomimo upału. Nic tak dobrze nie schładza, jak szybka jazda na luzie z pchającym w plecy wiatrem. W pewnym momencie dotarłem do miejsca z którego rozległ się widok na jezioro oraz stoki pełne winorośli. Serpentynami zjechałem w dół do miasteczka Vevey, gdzie chwile odpocząłem nad chłodnym jeziorem. Dalej wzdłuż jeziora jechałem już ścieżką nr 1, która miała mnie zaprowadzić aż do samej Genewy. Jechało się bardzo przyjemnie brzegiem jeziora po lewej oraz z winnicami po prawej stronie, w ten sposób dotarłem do Lozanny, gdzie planowałem przenocować się na kempingu. Po drodze odwiedziłem jeszcze park olimpijski położonym przy muzeum poświęconym igrzyskom olimpijskim, jednak te było już zamknięte. Ogólnie rejon jeziora Genewskiego obfituje w światowe siedziby wszelkich sportów. W stolicy olimpijskiej przejeżdżałem również koło światowej siedziby siatkówki FIVB oraz Maison du Sport w którym mieszczą się siedziby wielu innych sportów. Ogólnie okolica wydaje się stolicą świata, ponieważ i znajdują się tutaj i inne organizacje międzynarodowe jak ONZ czy WHO w Genewie. Dotarłem do kempingu położonym przy Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim za który zapłaciłem 20CHF i wypocząłem nad kolejnym jeziorem.
Image
Image
pierwszy rzut oka na jezioro Genewskie oraz miasteczko Vevey
Image
Image
Image
Image
płonie ogień olimpijski

Dzień 13 Lozanna - Serrières-en-Chautagne 28 VI 118.38km, 6:50:11 czas jazdy, 691m suma podjazdów
https://www.strava.com/activities/2487853472

Poranek zapowiadał się pozytywnie, tego dnia czekała mnie głównie miła przejażdżka wzdłuż jeziora Genewskiego i dopiero we Francji zapowiadało się ciężej. Najpierw zobaczyłem co olimpijskie i dalej jadąc brzegiem jeziora, co trochę przystawałem podziwiając góry i jezioro. Po jakimś czasie dotarłem do Nyonu gdzie siedzibę ma UEFA i chciałem wejść do środka, zobaczyć puchary które dojrzałem zza okna i tam wyprosił mnie elegancki ochroniarz. Siedziby europejskiego futbolu zwiedzać się nie da i musiałem się zaspokoić oglądaniem z zewnątrz, więc bez rewelacji. Przed Genewą postanowiłem wykąpać się w jeziorze, odpoczywając przy okazji na jednej z wielu plaż. Na większości plaż są publiczne prysznice aby opłukać się czystą wodą, więc przy okazji też skorzystałem i ruszyłem do Genewy. Z kilku kilometrów już było widać symbol tego miasta, czyli najwyższą fontannę w Europie wyrzucającą wodę na 140m. Przez samo miasto jechało się bardzo swobodnie, pomimo dość dużego ruchu aut. Ścieżkami rowerowymi mogłem swobodnie dojechać do zatoki i tak dotarłem pod samą fontannę. Tam już tłum turystów, ale nie było problemu aby podjechać pod samą fontannę i cieszyć się z jej ochłody. Tak się tam zasiedziałem, że jak już ruszyłem w końcu w kierunku granicy z Francją to zapomniałem podjechać do ogrodów ONZ, które też miałem ochotę zobaczyć. Nie chciało mi się już wracać i ruszyłem dalej. Przekroczyłem granicę i od początku miałem wrażenie, że we Francji jest bardzo brudno i dało się zauważyć sporo śmieci przy drogach. Zrobiłem sobie przystanek przy ruchliwej drodze, a po chwili została przywieziona pani która okazała się prostytutką i tutaj było jej miejsce pracy. Tak więc pierwsze wrażenie z Francją raczej słabe, po czyściutkich poprzednich krajach. Pojechałem dalej bo obawiałem się jej zarazków i powoli zaczęła się jazda pod górę. Nie była ona jakaś bardzo stroma, jednak zmęczyła mnie kolejny wspinaczka w upale. Po dotarciu na szczyt ogromna ulga bo dalej już górek miało nie być, więc pozostaje zjazd do miasteczka Frangy, gdzie zrobiłem zakupy i dojechanie na jakiś nocleg. Po wyjściu z klimatyzowanego sklepu, uderzenie gorąca było tak mocne, że ciężko było mi złapać oddech. Przez cały dzień organizm przyzwyczaił się do wysokiej temperatury, a po chłodnej klimie nie dało się wytrzymać. Powoli ruszyłem, licząc że się przyzwyczaje i pomogło chyba tylko to, że słońce było coraz niżej. Dojechałem nad rzekę Rodan, która miała piękny turkusowy kolor i miała mi ona towarzyszyć przez dłuższy czas, jak wcześniej Dunaj w Austrii. Powoli zacząłem rozglądać się za noclegiem na dziko, ale przypadkowo wpadł mi w oko kemping z bajorkiem obok. Podjechałem zobaczyć i francuzka która rozumiała tylko francuzki zaproponowała mi kemping za 5€. Jak na migi to super cena, spodziewałem się raczej coś koło 15€, więc super okazja. Kemping niewielki, ale było gdzie się naładować i wziąźć prysznic, a dodatkowo obok było fajne jeziorko, z fontanną podobną do tej z Genewy, w którym mogłem sie popluskać. Bardzo pozytywny koniec dnia.
Image
Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (21)

tropikey 23 grudnia 2019 07:13 Odpowiedz
E tam, od razu penis... Ja tam widzę rękojeść szabli :)Niezależnie od tego, czy księga rekordów na to pójdzie, wyrazy uznania za tą wyprawę i relację. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
stasiek-t 23 grudnia 2019 11:57 Odpowiedz
Podziw za wyprawę i drugi, że chciało ci się potem wszystko tak dokładnie opisać.Dobrze się czyta, zwłaszcza o cudzych zmaganiach z upałem, gdy w radiu Last Christmas, za oknem 6 stopni i deszcz.Fragment o walkach z podjazdami, podsumowany hasłem: " W końcu kto by się spodziewał gór w Szwajcarii " naprawdę rozjaśnił mi dzień :) A twój wyprawowy rower, zwłaszcza w tylnej części, trochę przypomina mi Najszybszy motocykl Indian na świecie ;) https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/07/tNIPcjw.jpeg
cypel 23 grudnia 2019 13:01 Odpowiedz
Dobrze się czytało.Gratulacje za pozytywną wyprawę dla pozytywnego wariata ;)
zostanmilionerem-pl 25 grudnia 2019 12:29 Odpowiedz
Piękne zdjęcia
102470 31 grudnia 2019 18:40 Odpowiedz
-- 31 Gru 2019 18:40 -- Był już ktoś kto narysował rowerem na pół Polski, ale ten wygrywa :) -- 31 Gru 2019 18:40 -- Był już ktoś kto narysował rowerem na pół Polski, ale ten wygrywa :)
wasil10 31 grudnia 2019 19:02 Odpowiedz
Czekamy na odpowiedź @NikodemFM
nikodemfm 2 stycznia 2020 05:08 Odpowiedz
:shock: tak sobie odpalam F4F, żeby zobaczyć co tu nowego w Nowym Roku, a tu takie coś... chyba od teraz mam nowe postanowienie noworoczne :D Mega szacun za wyprawę @marcin89ck ! Moja wyprawa przez Alpy przebiegała bardzo łagodnie w porównaniu po Twojej, bo po szlaku Alpe - Adria Radweg z Salzburga nad Adriatyk, szlaku, którym się jedzie w miarę płasko, a Twoja to na pewno musiała mieć mega dużo przewyższeń. Na pewno jeszcze dokładniej ten długi tekst w wolnym czasie przeczytam, to będzie inspiracja, szczególnie, że planowałem któregoś roku jeszcze w Alpy z rowerem wrócić. Graty! A co do tych "penisiarkich wypraw" to tylko dodam, że ta Twoja zdecydowanie nie była ***jowa ;) Dzięki @wasil10 za cynk, jakoś wcześniej przeoczyłem tą relację :)
cokeman2007 3 stycznia 2020 09:01 Odpowiedz
Żeby ominąć Monachium, Zurich, Marsylię, a potem albo (Portofino, Pizę i Florencję) albo Mediolan tylko dla ładniejszego siusiaka to trzeba mieć kompleksy. Od rysowania penisów to są zeszyty kolegów w gimnazjum. Jak już się robi tripa na ponad miesiąc za ciężki pieniądz to warto wydać mądrze i optymalnie. Jedyne w zachodniej Europie miejsce godne do obejrzenia ze względu na siusiaka to chyba tylko Bruksela.https://www.youtube.com/watch?v=Oykvszo9csA
nikodemfm 4 stycznia 2020 00:18 Odpowiedz
@cokeman2007 ciężki pieniądz, ale tripy rowerowe są tanie. Tydzień w Skandynawii na wyprawie rowerowej kosztuje tyle mniej więcej co tydzień nad polskim morzem. @marcin89ck tą kasę wydał jak najbardziej mądrze i optymalnie
marcin89ck 4 stycznia 2020 01:09 Odpowiedz
cokeman2007 gdybyś czytał relację, to byś wiedział że większych miast unikam i tak trasa miała wyglądać, jeszcze przed pomysłem na zakompleksionego siusiaka ;) Jazda rowerem, to nie jazda samochodem, więc każde 10 km i każde przewyższenie ma znaczenie, trzeba planować i czasem podejmować trudne decyzje, kosztem odwiedzenia danych miejsc. Dlatego zrezygnowałem też z Portofino, aby przejechać niższą przełęczą przez Apeniny i się nie zawracać 50 km. Jedynie o Marsylię planowałem początkowo zahaczyć, a reszta z wymienionych to już kompletnie nie po drodze. Europa jest duża i to nie tylko zatłoczone miasta, ale też urokliwe mniej popularne zakątki :) @NikodemFM w porównaniu do czasu i ilości odwiedzonych miejsc rzeczywiście dużo tańsze niż podróż autem czy czymkolwiek innym, ale to zapewne sam wiesz z doświadczenia. Czytałem twoją relacje przejazdu przez Alpy i ona też mnie motywowała do realizacji mojej wycieczki :) 3 lata temu objazd dookoła Polski w 3 tygodnie wyszedł mnie jakieś 800 zł, dookoła Alp na pewno dało się i taniej i drożej niż 3200, ale to już sprawa indywidualna, każdy się rządzi inaczej ;) Pozdrawiam
cokeman2007 4 stycznia 2020 16:38 Odpowiedz
@marcin89ck byłeś 30km od Zurichu gdzie masz siedzibę FIFA, ale ominąłeś to by potem jechać przez Nyon do UEFA. To się kupy nie trzyma.Każde 10km to może mieć znaczenie jeśli się jedzie 100 czy max 200km ale nie 4000km ma się ponad miesiąc wolnego i kilka tysięcy do wywalenia.Jak ja jechałem dookoła Europy z Łodzi do Barcelony i nazad to myślałem, że najgłębiej do Włoch wjadę do Florencji. Mimo to dołożyłem kilkaset km i zwiedziłem Rzym. Odpuściłem sobie za to Nancy i Strasburg we Francji bo już wymiotowałem tym krajem, który na północy był przewidywalny i nudny.Ileż można patrzeć na Le Corbusierowskie blokowiska dookoła gotyckiej katedry?Twoje omijanie ewidentnie wynikało z dosłownie chu***go celu podróży, któremu podporządkowałeś wszystko inne przez co nie ma powodów do zachwytu.Szkoda zrypać sobie tak wakacje. Owszem - sporo przeżyłeś, dużo zobaczyłeś, fajna przygoda, ale to się stało niejako przy okazji rysowania siusiaka. To tak jakby (trzymając się tematu genitaliów) jakiś żigolak podniecał się, że se bzyka. No bzyka, ale zostaje męską szmatą sprzedając własnego siusiaka oraz rozum i godnośc człowieka. Czy w dobie powszechnej seksualizacji wszystkiego, trąbienia o LGBTQWERTY.... sprowadzać turystykę rowerową do tego? Nie wystarczy zbieżność słów pewnych części rowerowych z wulgarnie określaną preferencją seksualną? Naprawdę żenada!I żeby nie było, że się rzucam tylko do ciebie za kutasa. Nie tylko. Od kiedy sam zrobiłem swego życiowego tripa to jak pokazuje ludziom trasę, to po czym poznaję czy rozmawiam z kretynem,czy z człowiekiem rozumnym. Najczęściej ktoś, kto doszukuje się konkretnego kształtu w moim śladzie wychodzi na kretyna. Człowiek ogarnięty pyta o różnice między krajami, o to co jadłem, co widziałem, czy nic się nie popsuło i oczywiscie - gdzie mi się najbardziej podobało.https://i.imgur.com/6GYzeTn.jpgMoim celem było zjechanie jak najwięcej, za stosunkowo mało i nie za długo. W 66 dni zjechałem ponad 11000km za 7000zł wliczając w to naprawy sprzętu po drodze.Średnio 170km dziennie i też miałem upały. Planowałem 150, wyszło 170. Ty zrobiłeś średnio 125 zamiast planowanych 140. Może dlatego, że ja nie myślałem o kutasie?A przecież na Słowacji jest Cicov, a 30km na północ od Salzburga jest ... uwaga uwaga - FUCKING. No ale jakbyś pojechał tam to kutas wyszedłby za krzywy i dopiero nie byłoby czym robić fucking :twisted: Od robienia sobie jaj są wycieczki polegające na robieniu sobie jaj. Np takie coś 3 lata temu kosztowało mnie jedno wolne w święto 6 królihttps://www.youtube.com/watch?v=deP4iOd94h4Jeżeli nie jest się zawodowym komikiem to nie warto temu poświęcać za dużo cennych rzadkich zasobów jakimi są bez wątpienia czas i pieniądz.Wycieczka bez większego przygotowania (o tym za chwilę) 2000km od chaty raczej nie pasuje mi do tripa dla jaj. Tych typków co narysowali kutasa jadąc z Łodzi do Wawy po drodze nad morze rozumiem. To jest blisko, swój kraj, w razie co są pociągi, a po drodze nawet jak coś jest ciekawego 20km od trasy to pewnie już zwiedzone, albo będzie małym kosztem.I dzięki temu, że mam swoje tripy na poważnie, jak i nie, to mogę bez problemu do CV wrzucić swój eurotrip z 2015, napisały o tym 3 gazety (w tym Wyborcza) i robi na ludziach pozytywne wrażenie. A gdy chce się pośmiać zwłaszcza z tandetnej polityki transportowej w tym kraju, to leci ta rowerowa komuna albo pokazuje fotki gdy znalazłem Miłość (koło Częstochowy) albo Całowanie, Uchanie, Rachanie, Grzeczną Pannę czy Leśne Odpadki. Wszystko ma swój czas i miejsce. A ty zmieszałeś i co dalej? Wyczyn godny wpisu do CV gdyby nie ten kutas właśnie. A jedyną gazetą, która mogłaby o tym napisać był Twój Weekend, ale tam od kiedy przestali pisać o przygodach z kutasami to zamknęli pisemko.Co do przygotowania to uważam, że miałeś farta bo kilka kwestii się rzuca w oczy:1) brak zabrania map papierowych - ok trochę ważą, ale są bezcenne do planowania tras, kiedy np telefon ładujemy i w razie awarii elektroniki niezbędne2) brak przygotowania do podgórskich klimatów. Jak ja miałem w planach Alpy to wcześniej zrobiłem 1000km w sezonie ale głównie po górach by się nauczyć po nich jeździć.3) samodzielność energetyczna - dosyć częste jest ładowanie elektroniki z dynama w piaście poprzez odpowiednie adaptery. Sam tak robiłem i nie ja jeden.4) software - appkę maps.me zassałeś dopiero w Austrii. Warto byłoby mieć mapy offline w paru wersjach na wszystkie kraje przed wyjazdem z Polski.I na koniec mam parę pytań:1) Gdzie ci się najbardziej podobało?2) Z której nacji ludzie najbardziej mili i pomocni?3) Jakie opony miałeś, bo nie dostrzegam szczegółów na fotkach?4) Jakie obręcze i szprychy?5) Ile razy wymieniałeś kasetę/łańcuch ewentualnie korbę?6) Ile razy zmieniałeś hamulce - rozumiem że to były v-brake.7) Czym rejestrowałeś ślad?8) Skąd brałeś info o przewyższeniach i lokalizacjach campingów?9) $$$$ - Czym płaciłeś i jak ogarniałeś kwestie przewalutowań. Nie wszędzie jest przecież €, jak z wypłatą z bankomatów i ogólnie czy optymalizowałeś kwestie finansowe?10) Najmniej przyjemna sytuacja z wycieczki to?
tropikey 4 stycznia 2020 17:58 Odpowiedz
Jako że jesteś świeży na forum, to najwyraźniej nie zauważyłeś, w jakim wątku piszesz. Otóż, jest to dział "Relacje", a wątek jest poświęcony osobistym, subiektywnym przemyśleniom autora o tym, gdzie się udał, co przeżył, itp. Oznacza to, że po prostu nie wypada wparowywać tu z totalną krytyką tego, co napisał autor. To tylko i wyłącznie jego sprawa, gdzie i jak się udał. Nikomu nie narzuca, by powtarzał to samo, zwłaszcza osobom bez poczucia humoru.Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
nikodemfm 4 stycznia 2020 18:58 Odpowiedz
Wprawdzie to nie moja relacja, ale jako, że też rowerem podobne tripy robię to pozwolę swoje pięć groszy włożyć ;) cokeman2007 napisał:I żeby nie było, że się rzucam tylko do ciebie za kutasa. Nie tylko. Od kiedy sam zrobiłem swego życiowego tripa to jak pokazuje ludziom trasę, to po czym poznaję czy rozmawiam z kretynem,czy z człowiekiem rozumnym. Najczęściej ktoś, kto doszukuje się konkretnego kształtu w moim śladzie wychodzi na kretyna. Człowiek ogarnięty pyta o różnice między krajami, o to co jadłem, co widziałem, czy nic się nie popsuło i oczywiscie - gdzie mi się najbardziej podobało.A że tak nieśmiało spytam... co Ty doszukiwałeś w tej relacji? Bo póki co to Ty w co drugim zdaniu piszesz o tych "kutasach" tak jakby Cię ten ślad GPSa strasznie męczył ;) a te 10 ostatnich pytań na końcu ewidentnie zostało zadane przez Ciebie w sposób nieszczery ("a na koniec parę pytań" - powinny być na początku), żeby tylko umywać ręce, podczas kiedy przez pół strony rozpisujesz się o tym, co autor relacji zrobił źle. Każdy zwraca uwagę na to, co chce. Ja tam zauważyłem słowa kluczowe "rower" i "Alpy". Penis to tylko przy okazji, sam zresztą to pisałeś:cokeman2007 napisał:Owszem - sporo przeżyłeś, dużo zobaczyłeś, fajna przygoda, ale to się stało niejako przy okazji rysowania siusiaka. A po drugie... relacja jak widać mówi o Alpach. Zatem tutaj ciężko trafić na opis Mediolanu, Zurychu, czy większych miejscowości. Ja przed wejściem na tą relację od razu wiedziałem, że próżno tu szukać opisu najlepszej knajpy w Mediolanie czy innych dużych miast.cokeman2007 napisał:Tych typków co narysowali kutasa jadąc z Łodzi do Wawy po drodze nad morze rozumiem. To jest blisko, swój kraj, w razie co są pociągi, a po drodze nawet jak coś jest ciekawego 20km od trasy to pewnie już zwiedzone, albo będzie małym kosztem.Alpy też są blisko. Też w razie czego są pociągi (do Wiednia z rowerem z Polski można do pociągu wziąć rower, co wcześniej było niemożliwe). Też może autor relacji miał lub będzie mieć okazję zwiedzić "coś ciekawego", albo "pewnie już zwiedził" (hmm, skąd ta pewność). A że mały koszt... dla kogoś 3000 zł to fortuna, dla kogoś średnio, a dla kogoś mało. W Polsce mamy 40 milionów ludzi i istnieje 40 milionów różnych podejść do tych 3000 zł. Być może dla autora tej relacji to już pryszcz, prawdę zna tylko on. Nikt inny.Jak widać na wszystko znajdzie się rozwiązanie. Mnie już też znudziło się po Polsce na wyprawy jeździć, też wolałbym podobne tripy "dla jaj" zrobić gdzieś indziej.
eskie 4 stycznia 2020 19:30 Odpowiedz
@cokeman2007, chyba potrzebujesz:
cokeman2007 4 stycznia 2020 19:37 Odpowiedz
Relacji z Alp czytałem/oglądałem/słyszałem już wiele i zawsze koncentrowało się na tym by albo jak najlżej je przejechać co skutkowało przejazdem przez przełęcz Brenner, albo aby wjechać tam na słynne przełęcze typu Stelvio. I to jest norma. Nigdzie się nie spotkałem by te góry wykorzystać w sposób ewidentnie chu**owy. Dla mnie to ewidentna profanacja. Czego się doszukiwałem? Ot np lokalizacji kempingów,bo a nuż autor spał tam gdzie ja. Ale jednak tak nie było, a pewnie było blisko. Ewentualnie relacji z miejsc gdzie też byłem i mam inne wspomnienia. I np Jezioro 4 kantonów - też spałem nad nim, ale bardziej na południe niż autor. Ale zamiast brać jakieś promy by wyszedł gładki penis to mam bardziej męską historię. Otóż na tym kempingu dowiedziałem się, że droga z Goschenen do Andermatt jest nieprzejezdna i chcąc atakować od wschodu przełęcz Furka znaną z serialu o Jamesie Bondzie, a dokładniej 3 odcinka pt: Goldfinger musiałbym wziąć pociąg za parę franków by przejechać ze 2 stacje. Było też inne wyjście: Odpuścić sobie Furkę i dojechać do kantony Valais przez 2 przełęcze zamiast 1.W końcu jak pisał @marcin89ck Quote:każde 10 km i każde przewyższenie ma znaczenie, trzeba planować i czasem podejmować trudne decyzjeToteż wybrałem ten cięższy wariant i nie żałuję, bo z przełęczy Grimsel jest znakomity widok na Furkę.[img]blob:https://imgur.com/241530a7-2758-4f53-9e95-3a7154363bac[/img].Do tego unikanie tłoku też niezbyt wyszło bo lazurowe wybrzeże i potem włoska riwiera jest pełna miasteczek i tłoku. Mediolan, Zurich czy Monachium to w porównaniu z tymi nadmorskimi kurortami pustkowie. @NikodemFM znudziła ci się Polska?Na którym miejscu jesteś tutaj zatem? https://zaliczgmine.pl/users/total@eskie tak jak @marcin89ck na długich wyprawach używam spodenek z pieluchą i jeszcze pudru dla niemowlaków albo kremu bambino. Lepiej zapobiegać bólowi dupy niż leczyć :P
marcin89ck 5 stycznia 2020 01:12 Odpowiedz
O Matko Boska ile Ty mi pytań zadajesz, postaram się na nie odpowiedzieć w miarę możliwości bo w sumie co mam innego do roboty ;) @cokeman2007 Po pierwsze podziwiam twoje dokonania i tak jesteś lepszy od nas amatorów, ale pomimo swojej potęgi, chyba masz jakiś kompleks, byle pokazać jaki to jesteś bardziej rowerzysta od innych 8-) . Ja jestem takim amatorem który drugi raz w życiu pojechał na kilkutygodniową wyprawę, fajnie spędził swoje wakacje i nie jestem takim wyczynowcem jak Ty, co objechałeś całą Europę i jesteś na 13 miejscu w Polsce pod względem odwiedzonych gmin (to np. dla mnie nie ma sensu jechać żeby zaliczyć każdą nawet nudną gminę, no ale też spoko sposób na wakacje).Na początku swojej relacji wspomniałem że jest ona żenująca i nie wszystkim się spodoba, więc rozumiem twój niesmak moimi wypocinami, a Ty ciągle piszesz że jest ona żenująca. No przecież każdy o tym wie że jest żenująca :D @NikodemFM już za mnie bardzo ładnie na kilka pytań odpowiedział i ze wszystkim mogę się z nim zgodzić. Dziękuję.Quote:A przecież na Słowacji jest Cicov, a 30km na północ od Salzburga jest ... uwaga uwaga - FUCKING. No ale jakbyś pojechał tam to kutas wyszedłby za krzywy i dopiero nie byłoby czym robić fucking :twisted:Tych miejscowości nie znałem, są one zbyt żenujące ;)Quote:I dzięki temu, że mam swoje tripy na poważnie, jak i nie, to mogę bez problemu do CV wrzucić swój eurotrip z 2015, napisały o tym 3 gazety (w tym Wyborcza) i robi na ludziach pozytywne wrażenie.Gratuluję, o mnie żadna gazeta raczej nie napisze z racji niepoprawności artykułu, choć z tą wyborczą to bym u ciebie uważał ;) . Czy moja wyprawa robi na kimś wrażenie? Nie mnie oceniać, nie jestem aż takim narcyzem, ale raczej każdy dotychczas podchodził do tego z uśmiechem. Ja choć się nie pcham to znalazłem się w internetach, z tego co się dowiedziałem to na wykopie i durnych demotywatorach itp, do CV tego wpisywał nie będę :P https://www.wykop.pl/link/5275009/polak-z-rekordem-swiata-rowerem-wykonal-najwiekszy-rysunek-sladem-gps-na-4000km/Jak możesz to podeślij nam artykuły, podziel się, również chętnie zobaczę ten twój Eurotrip.Quote:Od robienia sobie jaj są wycieczki polegające na robieniu sobie jaj. Np takie coś 3 lata temu kosztowało mnie jedno wolne w święto 6 króli https://www.youtube.com/watch?v=deP4iOd94h4 Każdy ma inne poczucie humoru, mnie twój wogóle nie śmieszy. Czerwony nastrój i symbole oraz odwiedzone Moskwa, Syberia, Wołyń i Palestyna to mi za bardzo żydokomuną i ruskim szpionem wieje. No ale każdy interpretuje inaczej :lol: Quote:Co do przygotowania to uważam, że miałeś farta bo kilka kwestii się rzuca w oczy:1) brak zabrania map papierowych - ok trochę ważą, ale są bezcenne do planowania tras, kiedy np telefon ładujemy i w razie awarii elektroniki niezbędne2) brak przygotowania do podgórskich klimatów. Jak ja miałem w planach Alpy to wcześniej zrobiłem 1000km w sezonie ale głównie po górach by się nauczyć po nich jeździć.3) samodzielność energetyczna - dosyć częste jest ładowanie elektroniki z dynama w piaście poprzez odpowiednie adaptery. Sam tak robiłem i nie ja jeden.4) software - appkę maps.me zassałeś dopiero w Austrii. Warto byłoby mieć mapy offline w paru wersjach na wszystkie kraje przed wyjazdem z Polski.Ad. 1 Trasę właściwie przygotowaną miałem wcześniej, uwielbiam papierowe mapy ale tutaj były mi zbędne, miałem tylko mini atlas przewodnik Alp i nie jechałem po nawigacji tylko po znakach. Tak też się da. Oczywiście co jakiś czas rzut oka w telefonie gdzie dalej i po miastach też się nim posiłkowałemAd.2 Pochodzę ze Świętokrzyskiego ale nie miałem tak okazji trenować. Popedałowałem trochę po Warszawie i okolicy (ponad 800km) i jak widać wystarczyło. Nie jesteśmy wyjątkowi, większość osób może taki dystans przejechać jak się jakoś przygotuje. Ad.3 Miałem ładowarkę z dynama w piaście o czym wspomniałem w relacji. Miałem tez solare i prawie 30000mah z powerbanków co w zupełności wystarcza na kilka dni. No chyba że jedziesz po google maps :lol: Ad.4 Maps.me używam od kilku lat i wszystko co potrzeba miałem ściągnięte. Może źle to ubrałem w słowa i źle mnie zrozumiałeś, ponieważ jej nie ściągnąłem przy granicy bo troszkę też szkoda by mi było transferu danych ;)Quote:I na koniec mam parę pytań:1) Gdzie ci się najbardziej podobało?2) Z której nacji ludzie najbardziej mili i pomocni?3) Jakie opony miałeś, bo nie dostrzegam szczegółów na fotkach?4) Jakie obręcze i szprychy?5) Ile razy wymieniałeś kasetę/łańcuch ewentualnie korbę?6) Ile razy zmieniałeś hamulce - rozumiem że to były v-brake.7) Czym rejestrowałeś ślad?8) Skąd brałeś info o przewyższeniach i lokalizacjach campingów?9) $$$$ - Czym płaciłeś i jak ogarniałeś kwestie przewalutowań. Nie wszędzie jest przecież €, jak z wypłatą z bankomatów i ogólnie czy optymalizowałeś kwestie finansowe?10) Najmniej przyjemna sytuacja z wycieczki to?1 - Ogólnie przejazd przez Szwajcarię wokół jeziorek oraz odcinek Frejus-Cannes2 - O dziwo Austriacy i Niemcy. Chorwaci też byli spoko3 - od nowości schwalbe marathon plus tour - tył już łysawy do wymiany ;)4 - przód jakieś od nowości ktm a z tyłu to nie mam pojęcia, przyznam że się na tym nie znam ale chyba dają radę bo gdzieś 10000 przejechały5 - przed wyjazdem kaseta i łańcuch. Robiłem to samodzielnie pierwszy raz w życiu i też jakoś dały radę6 - przed wyjazdem nowe klocki za chyba 25 zł i tyle7 - licznikiem Bryton Rider 310 i z niego zasysałem na Stravę. GPS w nim działa dużo dokładniej niż w telefonie.8 - przewyższenia to przede wszystkim Brouter.de, a czasem to veloland w szwajcarii i rzadko wspomagałem się googlemaps. Kempingi to google.maps a w szwajcarii nieudanie z maps.me.9 - Wypłaconą w € gotówką i czasem kartą. Franki szwajcarskie wypłaciłem na oko w PL a co zostało to w kantorze na €. Kuny i forinty też częściowo w kantorach wymiana z € a czasami płaciłem kartą. 10 - 40° upały bo nie lubię gorąca a to była już lekka przesada jak dla mnie ;)Mam nadzieję że cię w miarę zaspokoiłem, co do kempingów to nie chce mi się ich reklamować, do każdego dnia są linki stravy możesz sobie zobaczyć gdzie w danym miejscu kończyłem.Pozdrawiam i życzę kolejnych tysięcy kilometrów, bo tylko ten co tyle przejedzie wie że podróżowanie rowerem też jest spoko :)
eskie 5 stycznia 2020 14:37 Odpowiedz
cokeman2007 napisał: takie nudne tereny jak np Górny Śląsk czy okolice Radomia Nie myśl stereotypami, to szkodzi!!!
cokeman2007 5 stycznia 2020 15:36 Odpowiedz
eskie napisał:cokeman2007 napisał: takie nudne tereny jak np Górny Śląsk czy okolice Radomia Nie myśl stereotypami, to szkodzi!!!Stereotypy się potwierdziły. Jechałem tam i było jak miało być - nuudno.
eskie 8 stycznia 2020 19:15 Odpowiedz
@marcin89ckjest kolejna publikacjahttps://www.sadistic.pl/t/508281
peta 8 stycznia 2020 21:35 Odpowiedz
Na Sadistic relacja przyjęta o dziwo bardzo pozytywnie.
baczek1991 8 stycznia 2020 22:47 Odpowiedz
Gratuluję wyprawy. Aczkolwiek trochę gonitwę sobie zaplanowałeś rezygnując z zwiedzania i np. jednodniowych postojów. Codzienne jechanie 100-150km niszczy trochę. Super zdjęcia.Ja w tym roku zrobiłem trasę z Polski do Chorwacji w 14 dni 1300 km tyle, że ze zwiedzaniem. Na twojej trasie lepsze widoki.