+6
Marcheli 19 grudnia 2014 19:35
Dzień -60
Dzień jak większość dni, spędzam przy komputerze, czasami przeglądając zdjęcia z jakiś egzotycznych zakątków świata i marząc o tym, że gdyby dane mi było kiedyś wyjechać w dowolnie wybrane miejsce na świecie, wybrałbym dżunglę amazońską :-) a już szczególnie urzekają mnie wodospady, oczywiście najwyższy z nich – Salto Angel znajdował się na szczycie listy moich marzeń. I tak mijały mi dni na marzeniach …

Dzień -55
Dzisiaj w domu znalazłem katalog biura podróży „Egzotyka 2014”, i przed wyjściem do pracy postanowiłem sobie przejrzeć kilka stron, tak tylko, żeby zobaczyć gdzie oferują wycieczki i jakie są ceny. Oczywiście skupiłem się głównie na Ameryce Południowej. I nagle moje oczy przyciągnęły zdjęcia wodospadu – okazało się, że to Salto Angel w Wenezueli. Troszkę bałem się spojrzeć na cenę, ale okazało się, że jest w moim zasięgu finansowym ! Tego dnia, ja, który nawet nigdy nie leciałem samolotem podjąłem decyzję – lecę zobaczyć ten wodospad z bliska !!

Dzień -50
Po przejrzeniu różnych wycieczek wybrałem taką, gdzie pojawiła się możliwość podejścia na pieszo pod wodospad, a nie tylko przelot awionetką. Przy okazji w planie było sporo „dzikiej natury” zamiast zwiedzania miast itp. więc jak najbardziej mi to odpowiadało. Wycieczka wybrana, pozostaje się naszykować na wyjazd, ale ten nudny fragment pominę :-P

Dzień 0
Piąta rano na lotnisku im. Chopina w Warszawie, odbieram bilet od przedstawiciela biura podróży, żegnam z rodzinką i wsiadam do samolotu. W dziewiczy przelot zabierają mnie linie LOT do Paryża, tam przesiadka w Air France i 10 godzin lotu do Caracas, stolicy Wenezueli. Nie taki diabeł straszny jak go malują i lot mija całkiem przyjemnie.

Dzień 1
Przy podchodzeniu do lądowania widoki z okienek samolotu są przyjemne, lotnisko bardzo blisko Morza Karaibskiego i do tego tuż u podnóża całkiem sporych gór, pełnych zieleni. Po wylądowaniu szybka wizyta w okienku wizowym, gdzie miła pani zadaje pytanie „turista?” i wstawia stempel z dużym napisem ENTRADA. Przy wychodzeniu z terminala przylotów zaczepia mnie jeden ze strażników z pytaniem czy nie chcę wymienić dolarów na bolivary, zaproponował kurs 65 bolivarów za 1 dolara, nie zdecydowałem się, ponieważ wcześniej czytałem, że czarnorynkowy kurs to 35 do 1 i podejrzewałem „przekręt”. Okazał się, że dane o kursie 35 do 1 były nieaktualne i przy fatalnej sytuacji w Wenezueli, ich waluta traci na wartości bardzo szybko i faktycznie w lutym 2014r. kurs wynosił 70 do 1. Na szczęście w autobusie okazało się, że przez całą wycieczkę towarzyszyła nam będzie wenezuelska przewodniczka i w każdej chwili można było u niej wymieniać dolary. Około 40 minutowy przejazd zakończył się pod hotelem, gdzie czekała mnie pierwsza noc na innym kontynencie.

Hotelowa restauracja


Dzień 2
Z samego rana zostaliśmy uświadomieni, że przylecieliśmy do kraju w najgorszym możliwym momencie – właśnie zaczynały się ogólnokrajowe demonstracje przeciwko prezydentowi i w związku z tym na ulice Caracas wyjadą dzisiaj czołgi i wyjdzie Gwardia Narodowa, co całkowicie uniemożliwi nam zwiedzenie miasta a nawet utrudni wyjechanie z niego. Niestety w związku z zamieszkami na ulicach cały dzień musieliśmy spędzić w hotelu i był to najgorszy dzień w ciągu całego wyjazdu :-(

Dzień 3
Pierwszy znak, że od teraz będzie już tylko ciekawiej – nasz autobus którym mieliśmy przejechać przez Park Narodowy Henry Pitter. Tak kolorowego autobusu nikt się nie spodziewał i zamiast się do niego pakować wszyscy chcieli zrobić sobie przy nim zdjęcie :-) W parku narodowym zadziwiała wysokość drzew i stopień w jakim zarośnięty był teren, dosłownie kilka metrów od drogi zaczynała się tak gęsta roślinność, że „biały” człowiek zaginąłby tam bez śladu. Popołudniem docieramy do Puerto Cabello, wsiadamy na łódki i płyniemy w stronę miasteczka Choroni. Miasteczko urokliwe z malutkim wzgórzem z którego można podziwiać zachody słońca.

Nasz autobus


Park Narodowy Henry Pitter


Plaża w Choroni


Dla chętnych kokosy prosto z drzewa


Widok z baru przy plaży


Choroni


Miejscowe plażowiczki w Choroni


Zachód słońca w Choroni

Dzień 4
Przejazd na plantację kakao gdzie mogliśmy zobaczyć jak wyglądają owoce kakaowca, jak przebiega proces produkcji kakao, spróbować owoców kakaowca w różnych fazach ich „życia” - osobiście polecam biały miąższ, który okrywa pestkę, jest zaskakująco słodki chociaż pachnie niezbyt miło. Warto wspomnieć też o samej jeździe w stronę plantacji – podróżowaliśmy na „pace” ciężarówki, która jechała dosyć szybko a po obu stronach drogi rosły drzewa pochylające się w nasza stronę. Widoki jak z filmu o niewolnikach murzyńskich pracujących na plantacjach. Po powrocie z plantacji nadszedł czas na delikatny „plażing”.




W drodze na plantację kakao



Dzień 5
Nadszedł czas na przejazd w południowe części kraju z daleka od morza i dużych miast. Pierwszy cel to Antigua Mision – byłej misji kapucynów, obecnie przekształconej w luksusowy hotel z olbrzymim ogrodem botanicznym w sąsiedztwie. Hotel naprawdę robił wrażenie, piękny hol, spory basen, fantastyczne pokoje. I na deser zwiedzanie ogrodu w którym można było spotkać dzikie wyjce i jeszcze jedno bardzo płochliwe zwierzątko – coś na kształt dużej świnki morskiej, biegające sobie między roślinami. Ogród duży, najpierw zwiedziliśmy meleksami z przewodnikiem potem można było wybrać się samemu, z czego nie omieszkałem skorzystać.

Flora i fauna w ogrodzie botanicznym:













Dzień 6
Kolejny punkt wycieczki – Hato Cristero – ranczo gdzie hoduje się kapibary, a przy okazji można zobaczyć kajmany, iguany, anakondy i sporo ptactwa. Ranczo prowadzi fantastyczna rodzina, z której część porozumiewa się w języku angielskim, była możliwość porozmawiać sobie z nimi po kolacji. Zwiedzanie terenu rancza odbywa się samochodem ale dla odważnych jest możliwość przejażdżki na koniach. W czasie tej podróży zaliczyłem pierwszy przelot samolotem więc dlaczego nie spróbować pierwszej w życiu przejażdżki na koniu :-) Skończyło się upadkiem i zwichniętym nadgarstkiem ale było warto.
Na terenie rancza hoduje się kapibary i widać to od razu, wszędzie gdzie się nie spojrzy widać te największe na świecie gryzonie, i o ile dorosłe nie wyglądają zbyt przyjemnie o tyle młode są urocze. Na deser właściciele rancza wyciągają z błota anakondę i można ją było sobie założyć na ramiona i zrobić pamiątkowe zdjęcie.

Nieproszeni goście w moim pokoju:





Iguana schwytana przez przewodnika


A tutaj już na wolności


Ocelot - niestety w klatce, specjalnie dla turystów


Dzień 7
Kolejne ranczo - El Cedral – raj dla wielbicieli zwierząt (głównie ptaków). Ranczo zarządzane przez państwo co widać po miejscach na nocleg, które wyglądały jak wojskowe baraki i nie były zbyt miłe dla oka. Ale już na wejściu widać chodzące po terenie iguany i kapibary. Mówiąc, że chodzą po terenie mam na myśli to, że chodzą tuż przy małym baseniku, między stolikami dla turystów i podchodzą pod same drzwi do pokojów. Wrażenia gwarantowane.
Zwiedzanie terenu rancza zaczęliśmy od samochodu. Następnie chętni mogli dołączyć do naszego przewodnika Rafaela w poszukiwaniu anakondy. Nie wiedzieć czemu na tą przygodę zdecydowałem się tylko ja i Marysia, prawdopodobnie resztę odstraszyła konieczność przejścia przez błoto o głębokości sięgającej połowy uda. Ci którzy nie mieli na to ochoty stracili chyba najlepszą atrakcję całego wyjazdu – zgodnie z Marysią stwierdziliśmy, że ten około dwugodzinny spacer po równinie był niesamowitym przeżyciem. Po pierwsze spacer odbywał się boso po błotnisto-trawiastym terenie, lepszego spa nie można sobie wymarzyć :-P Po drugie dokąd okiem sięgnąć były tylko rozlewiska, my i zwierzęta. Jedyne dźwięki to nasze rzadkie rozmowy i przytłaczające odgłosy ptactwa wodnego. W końcu udało się znaleźć zakopaną w błocie sporą anakondę, zostało ją tylko wyciągnąć, i pomóc Rafaelowi przenieść ją w miejsce gdzie czekała reszta grupy. Ja trzymałem ją tylko za ogon, żeby nie oplotła „tragarza”, a biedny Rafael musiał nieść ją na barkach całkiem spory kawałek drogi. Następnie pamiątkowe zdjęcia z anakondą i można wracać na nocleg, po drodze podziwiając zachód słońca.

Flora i fauna na ranczo:

















Dzień 8
Kolejny dzień w El Cedral, tym razem zwiedzamy teren na pokładzie płaskodennych łodzi. Dzięki temu jest możliwość zobaczyć „oko w oko” kajmany i inne zwierzęta, jednak przeważają ptaki i to one zadziwiają swoją liczebnością, kolorami i urokiem.

Flora i fauna:




































Dzień 9
Żegnamy się z kapibarami i kajmanami a udajemy się w stronę Barinas, żeby później samolotem dostać się do Puerto Ordaz, gdzie można zobaczyć efekt łączenia się dwóch rzek bez mieszania się ich wód. Mianowicie Orinoko z jaśniejszą wodą łączy się z Charoni, której wody są dużo ciemniejsze. Wody nie mieszają się ze względu na różny skład chemiczny i przez jakiś czas płynie jednym korytem dwukolorowa woda. Efekt nie wygląda niestety zbyt emocjonująco, ani na żywo ani na zdjęciach. Wieczorem przelot 20-osobowym samolotem do Parku Narodowego Canaima gdzie dnia następnego ruszamy pod Salto Angel.


Widok z okna hotelu


Pod samym wodospadem


Efekt połączenia dwóch rzek o różnych kolorach


"Lokatorzy" hotelowego terenu


Pod samym wodospadem


Dzień 10
W drodze pod Salto Angel – najpierw około 7 godzinny rejs canoe, widoki zapierające dech w piersiach, góry Tepui z pionowymi ścianami robią niesamowite wrażenie, formy skalne na szczytach również. Sama podróż w canoe też emocjonująca, co jakiś czas płyniemy wąskimi przesmykami między skałami, do tego, jako że jest końcówka pory suchej, stan wody w rzece jest bardzo niski co powoduje, że co jakiś czas szuramy dnem łodzi po dnie rzeki. Raz nawet musimy wysiąść i przejść kawałek przez dżunglę. Późnym popołudniem docieramy do chatki gdzie czeka nas noc na hamakach, a skąd rozpościera się całkiem przyjemny widok na sam wodospad. Niestety jest już za późno żeby dzisiaj pomaszerować do jego podnóża.


Nasz przewodnik po PN Canaima


Tak odpoczywa :-P


Mapa Parku Narodowego Canaima - te wszystkie małe zdjęcia to wodospady


Widok na Tepui


Tepui


Tepui


Nasz "hotel" tuż przed podejściem pod Salto Angel


Jeden z gości "hotelu'



Dzień 11
Zaraz po wschodzie słońca ruszamy pod wodospad. Marsz mocno pod górę w bardzo dużej wilgotności mocno daje się we znaki, jest naprawdę ciężko. Ale po około dwóch godzinach męczarni docieramy do punktu widokowego – czyli ogromnego głazu z którego rozpościera się widok na wodę spadającą z 979 metrów ...a raczej rozpościerałby się, gdyby nie mgła, która od samego rana wisi nad dżunglą. Przejechać pół świata, żeby zobaczyć Salto Angel i nie mieć tej przyjemności z powodu mgły – dołujące :-(
Schodzimy do naszej chatki, skąd wyruszamy w drogę powrotną do cywilizacji.


"Widok" na Salto Angel - niestety widać jakieś 20 ostatnich metrów z prawie tysiąca


Taki widok jest w pogodny dzień - zdjęcie od wujka Google



Dzień 12
Na ostatni dzień zaplanowane mieliśmy przejście pod wodospadem El Hacha (siekiera), który znajdował się bardzo blisko miejsca naszego noclegu. Wodospad widziany „od tyłu” robi super wrażenie, szum wody i jej siła są niezapomniane.


Na terenie hotelu przy wodospadzie El Hacha


Na terenie hotelu

Goście hotelowi:







Widok na 4 wodospady - przejdziemy pod tym z lewej strony


Właśnie pod tym :-)


Tuż przed wejściem pod wodospad


Widok spod "Siekiery"


Pod wodospadem "El Hacha -Siekiera"


Widok na Salto Angel z awionetki


Jeszcze raz widok z awionetki


Rzeka którą podpływa się pod Salto Angel - widok z awionetki

Podsumowanie
Wycieczka bardzo udana, mimo problemów z zamieszkami w pierwsze dni. Dla lubiących podglądać zwierzęta i dziką naturę godna polecenia. Kraj przepiękny z piękną przyrodą, szkoda że z tak dużymi problemami ekonomicznymi.
Na wycieczce zaliczyłem pierwszy w życiu lot samolotem (i to od razu w liczbie 9 lotów, w tym awionetką), pierwszą w życiu jazdę na koniu i przy okazji pierwszy upadek z niego :-P
Czyli pierwszy z wielkich wodospadów odhaczony, czy będą następne to się okaże :-P

Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

adamp54 19 grudnia 2014 21:59 Odpowiedz
Ciekawa podróż ! Nie martw się czasami po prostu nie ma widoku ... mi się to przytrafiło w Hongkongu - po godzinnym oczekiwaniu na zabytkową kolejkę i wjeździe na Victoria Peak skąd zazwyczaj roztacza się wspaniały widok na miasto - nie było widać na dalej niż 3 metry :( Drugiej okazji żeby to zobaczyć nie było.
marcheli 20 grudnia 2014 15:24 Odpowiedz
adamp54Ciekawa podróż ! Nie martw się czasami po prostu nie ma widoku ... mi się to przytrafiło w Hongkongu - po godzinnym oczekiwaniu na zabytkową kolejkę i wjeździe na Victoria Peak skąd zazwyczaj roztacza się wspaniały widok na miasto - nie było widać na dalej niż 3 metry :( Drugiej okazji żeby to zobaczyć nie było.
Przyznam, że zdołowany byłem bardzo, aż nawet nie zrobiłem sobie zdjęcia. No trudno, może jeszcze kiedyś trafi się okazja :-)
adamp54 20 grudnia 2014 17:30 Odpowiedz
marcheli
adamp54Ciekawa podróż ! Nie martw się czasami po prostu nie ma widoku ... mi się to przytrafiło w Hongkongu - po godzinnym oczekiwaniu na zabytkową kolejkę i wjeździe na Victoria Peak skąd zazwyczaj roztacza się wspaniały widok na miasto - nie było widać na dalej niż 3 metry :( Drugiej okazji żeby to zobaczyć nie było.
Przyznam, że zdołowany byłem bardzo, aż nawet nie zrobiłem sobie zdjęcia. No trudno, może jeszcze kiedyś trafi się okazja :-)
Wrzuciłem Ci swój widok bez widoku :) http://adamp54.fly4free.pl/zdjecie/8532/widok-z-victoria-peak/ a powinno być tak : http://famouswonders.com/wp-content/uploads/2009/03/night-view-of-victoria-harbour-from-victoria-peak.jpg
jacek96 20 grudnia 2014 19:55 Odpowiedz
Widok Salto Angel nie powala, to moze lepiej, ze widok byl Ci oszczedzony ;) Troche sie czlapaliscie na gore, marsz zwykle nie zajmuje wiecej,niz 45 minut i wg mnie nalezy do lajtowych.
marcheli 20 grudnia 2014 20:14 Odpowiedz
jacek96Widok Salto Angel nie powala, to moze lepiej, ze widok byl Ci oszczedzony ;) Troche sie czlapaliscie na gore, marsz zwykle nie zajmuje wiecej,niz 45 minut i wg mnie nalezy do lajtowych.
Było nas sporo osób i większość około 50 lat :-) ale do lajtowych bym go nie zaliczył, "zabijała" głównie wysoka wilgotność :-(
marcheli 20 grudnia 2014 20:17 Odpowiedz
Wrzucam Ci swój widok bez widoku :) http://adamp54.fly4free.pl/zdjecie/8532/widok-z-victoria-peak/ a powinno być tak : http://famouswonders.com/wp-content/uploads/2009/03/night-view-of-victoria-harbour-from-victoria-peak.jpg
OK faktycznie mgła u mnie nie umywa się do mgły u Ciebie :-) trochę mi się humor poprawił , szkoda że Twoim kosztem :-P
bluev 21 grudnia 2014 09:35 Odpowiedz
Gratuluję spełnienia marzenia no i pierwszego lotu:)! Dzięki, że się podzieliłeś wrażeniami:)
marcheli 21 grudnia 2014 16:37 Odpowiedz
bluevGratuluję spełnienia marzenia no i pierwszego lotu:)! Dzięki, że się podzieliłeś wrażeniami:)
Dziękuję za gratulacje. Troszkę czasu mi zajęło zanim "zebrałem się" do podzielenia wrażeniami :-)
chaleanthite 23 grudnia 2014 10:11 Odpowiedz
Piękna podróż i super relacja! Czasem tak jest, że pogoda nie dopisuje...Nam nie dopisała w tym roku na Similanach...Wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę na te rajskie wysepki, po naradach stwierdziliśmy, że damy jakoś radę w tych dzikich hordach turystów i co? I d... blada-było pochmurno, nawet pokropiło, a wycieczka już opłacona i odwrotu nie było...Na plaży szaro-buro, woda szara, a miało być pocztówkowo-rajsko. Niestety nie zawsze nasze plany dają się w 100% zrealizować, ale co zobaczyłeś-to Twoje (dopóki Ci Alzheimer nie zabierze ;-) Pozdrawiam!